« Home | Inicjacja » 

21 lutego 2006 

Wizy, bilety, pakowanie


Czas płynie coraz szybciej. Do wylotu zostało jakieś dziewięć dni. Większość ważniejszych spraw papierkowych jest już załatwiona. Paszporty ważne, dowody i prawa jazdy powymieniane, karty kredytowe również, bilety także są już w domu. Wizy mamy już od dłuższego czasu. Załatwianie wiz zawsze kojarzyło mi się z czymś bardzo skomplikowanym, długotrwałym, wręcz nie do wykonania. Moje negatywne wyobrażenie załatwiania wiz wyjazdowych było z pewnością skrzywione przez często przedstawiane w telewizji programy o amerykańskim podejściu do tych spraw. Znam jednak i takich, którzy po kilkuminutowej przyjemnej rozmowie z panem ambasadorem USA otrzymali od ręki wizę na 10 lat. Wizyta w ambasadzie USA jest chyba jednak nieunikniona. W każdym razie zdobycie wizy studenckiej, bo na podstawie takiej wyjeżdżamy do Australii jest dziecinnie proste. Trzeba spełnić kilka podstawowych warunków, takich jak: wybranie i opłacenie szkoły, przejście dość szczegółowych badań lekarskich u jednego z kilku akredytowanych przez rząd australijski lekarzy dostępnych w Polsce, wypełnienie wniosku wizowego (i tu niespodzianka) - zero wizyt w Ambasadzie Australii w Warszawie, wszystko załatwia się przez Internet oraz opłata za wizę. Później kilkanaście dni malutkiej niepewności i otrzymuje się mailem informację, że jest się szczęśliwym posiadaczem "zezwolenia" na wjazd do najprawdopodobniej najbardziej kolorowego kraju na świecie. U mnie takiego maila otrzymała tylko żona. Ja przez moment byłem przekonany, że blizny na moim ciele, które musiał skrzętnie odnotować w swoim protokole lekarz, spowodowały, że odrzucono moje podanie. Na szczęście po przeglądnięciu wszystkich dokumentów wydrukowanych z Internetu, po odpowiedzi na wszystkie tam zadane pytania, okazało się, że w pośpiechu żona wpisała nieprawidłowego maila do korespondencji. Moje potwierdzenie najprawdopodobniej otrzymał ktoś inny.


Na szczęście ktoś przewidział taką sytuację i udostępnił w sieci aplikację, po zalogowaniu do której, można było odczytać pełną drogę twojego "podania". Po dostaniu się do tego systemu, moim oczom ukazała się miła informacja, że ja również jestem szczęśliwym posiadaczem wizy. Należałoby wspomnieć, że wszystkie strony w Internecie, na których trzeba odpowiedzieć na szereg pytań są w języku angielskim. Ogólnie cała korespondencja, nazwijmy ją wizową, odbywa się w tym języku. Nasz język jest na tyle słaby, że woleliśmy się zabezpieczyć przed popełnieniem błędu i poprosiliśmy znajomych, znających bardzo dobrze angielski o pomoc. Dodatkowo mieli oni już praktykę w wypełnianiu tego typu dokumentów. Cały proces wypełniania przeszedł więc sprawnie. Swoją drogą nie wiedziałem, że odpowiedzi na tak bardzo ważne dla Rządu Australii pytania mogą wywołać tyle śmiechu.

Po ostatecznym potwierdzeniu otrzymania wiz rozpoczął się proces bardziej zdecydowanych działań: dokładnych ustaleń co z naszych rzeczy chcielibyśmy zabrać, co zostanie rozdane, co sprzedane, a co będzie na nas czekało w domach naszych rodziców. Mieszkanie, w którym jeszcze do końca tygodnia mieszkamy, nie jest już nasze. Mamy dwie duże walizki, do których będziemy musieli spakować rzeczy, które mają nam zapewnić jakiś start w nowej rzeczywistości. Jedna walizka może ważyć do 20 kg, a bagaż podręczny do 5 kg. Dwadzieścia pięć kilo na głowę. Wydaje się, że niewiele, ale jakoś ludzie sobie z tym radzą, więc myślę, że i my damy radę. Najważniejsze rzeczy jakie muszę mieć po tej drugiej stronie globu to: laptop, aparat i iPod. Bez reszty jakoś bym się obszedł. Tak się składa, że zostanie mi troszkę miejsca w walizce więc zabiorę również coś do ubrania i kilka kosmetyków. Resztę miejsca będę musiał pewnie oddać żonie, która najchętniej zabrałaby ze sobą całą biblioteczkę, żelazko, toster, itp. Dobrze, że w kraju, do którego się wybieramy, jest w miarę ciepło i nie trzeba zabierać ze sobą wielkich ciepłych kurtek i innej grubej odzieży. Na szczęście koszulki i spodenki nie ważą tak dużo.

Rozpocząłem dziś na dobre przeglądanie i porządkowanie swoich rzeczy, które przez 6 lat naszego małżeństwa skrzętnie składałem w ciemnych zakamarkach, szuflad i szafek. Jak wiele z nich okazuje się już nie potrzebne. Być może nigdy nie były potrzebne, ale człowiek ma coś takiego w sobie, że gromadzi rzeczy "na wszelki wypadek". Takie nieprzydatne rzeczy lądują w koszu. Resztę dokładnie sortuję i przeznaczam do magazynowania lub przekazania innym, bardziej potrzebującym. Ten proces muszę zakończyć w ciągu kilku dni, ponieważ w piątek i sobotę mieszkanie zostanie opróżnione z mebli, a my na te kilka dni przed wylotem zwalimy się naszym znajomym na głowę. Wszystko idzie tak powoli, ponieważ wciąż jeszcze pracuję i zostaje mi bardzo mało czasu. Myślę, że nie obejdzie się bez kilku dni urlopu w tym najgorętszym okresie przed samym wyjazdem. Ustalaliśmy dziś z Honoratą kalendarz na najbliższe dni. Spotkania, wyjazdy, rozliczenia, pakowanie. Wszystko zajmuje tak dużo czasu. Moje wpisy będą więc pewnie już teraz krótkie, ograniczające się do czystych relacji z tego, w którym etapie przygotowań jesteśmy.

Na koniec muszę się czymś pochwalić. Nie mam w zwyczaju tego robić, ale jeśli to jest blog, to powinienem dokładnie pisać, co u mnie się dzieje. Mianowicie w minioną sobotę został rozstrzygnięty plebiscyt na najpopularniejszego sportowca roku 2005 naszego regionu. W tym plebiscycie brało udział m.in. pięciu moich zawodników. Czwórka z nich zajęła czołowe, nagrodzone miejsca, w tym najmłodsza z moich zawodniczek 5-cio letnia Wiktoria, która w roku 2005 zdobyła 5 medali, w tym 4 złote i jeden brązowy. Ona dodatkowo została wyróżniona jako "Objawienie - talent 2005". Ja sam zostałem "Trenerem roku 2005", zajmując I miejsce w tej kategorii. Przy tej okazji chciałbym podziękować wszystkim, którzy docenili moją pracę w klubie oraz drugiemu trenerowi Krzysztofowi, który pomagał mi przez cały ten czas i będzie zajmował się wszystkim przez okres mojej nieobecności spowodowanej wyjazdem. Serdecznie dziękuje. Coraz bardziej sobie uświadamiam, jak bardzo będzie mi brakowało klubu i moich zawodników, ale mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności będą do mnie docierać miłe informacje o ich sukcesach.

"Życie jest podróżą, która prowadzi do domu."
Obyś znalazł to czego szukasz :)
Powodzenia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Prześlij komentarz

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Poprzednie wpisy

Powered by Blogger
and Blogger Templates