08 czerwca 2006 

Taekwondo

Opublikowałem kilkanaście zdjęć wykonanych podczas egzaminu Taekwondo, który kilka tygodni temu odbył się w klubie, w którym obecnie trenuję. Przy tej okazji chciałbym napisać kilka zdań na temat mojego zaangażowania w treningi poza ojczyzną. Spróbuję krótko streścić całą moją dotychczasową historię sportową w Adelaide.

Już w pierwszych dniach mojego pobytu w Australii zdarzało mi się, jadąc samochodem lub autobusem, mijać jakieś kluby Taekwondo. Dużym plusem dużego miasta jest to, że znaleźć tu można naprawdę wiele klubów, w których trenuje się sporty walki, a często sąsiadujących ze sobą na tej samej ulicy. Nie będę wymieniał nazw, ale wierzcie mi, jest tego naprawdę dużo. Myślę, że Australia jest w ogóle takim miejscem, gdzie mieszają się wszystkie kultury świata z mocną pozycją kultury Dalekiego Wschodu. Można tu również bez najmniejszego problemu znaleźć sporty walki, które z Azją nie mają nic wspólnego. Zdarza mi się często zaglądać do tych klubów i przyglądać się treningom. Jedno rzuca się w oczy od razu. Poziom finansowy klubów jest tu z pewnością dużo wyższy, niż w Polsce. Widać to po miejscach, w jakich prowadzone są treningi. Najczęściej są to sale, przeznaczone tylko do danego sportu. Wyposażone w biuro lub miejsce przypominające sekretariat, szatnie, prysznice, siłownie, profesjonalny sprzęt treningowy oraz specjalne miejsca przeznaczone przyglądających się treningom. Naprawdę robi to duże wrażenie. Kluby są często umieszczone na parterze tuż przy ulicy, więc bez problemu z chodnika można zobaczyć, co dzieje się w środku. To co udało mi się zobaczyć dotychczas, naprawdę wywarło na mnie jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Sporty walki są w Australii na tyle atrakcyjnym i liczącym się sportem, że można tu bez problemu znaleźć kluby, które właściwie nie są klubami, a szkołami. Gdybym miał to porównać do czegoś, co znane jest mi z Polski, to można by powiedzieć, że jest to uczelnia, na której głównym kierunkiem jest sport walki. Szkoła taka poza zajęciami praktycznymi, które są głównym elementem nauki, wykłada również teorię, która nie ogranicza się tylko do tego konkretnego sportu walki, ale omawia wiele innych aspektów. Po ukończeniu takiej szkoły, absolwent uzyskuje pełne uprawnienia do prowadzenia zajęć sportowych. Myślę, że identyczne z tymi, które otrzymuje osoba, która w Polsce kończy AWF. Nauka trwa kilka lat, w międzyczasie zdobywa się kolejne stopnie zaawansowania, kończąc na stopniu mistrzowskim. Do takiej szkoły chodzi obecnie nasz kolega Jarek, u którego zatrzymaliśmy się zaraz po przylocie do Adelaide. Trenuje Wing Chun. Szkoła ta uprawnia studenta do otrzymania wizy studenckiej oraz wszelkich przywilejów, jakie posiadają studenci innych uczelni, a nie mających ze sztukami walki nic wspólnego.

No, ale wróćmy do mojej sytuacji. Pewnego dnia w kwietniu, kiedy po szkole wracałem autobusem do domu, minąłem dwa kluby Taekwondo, a jeden z nich z zewnątrz podobał mi się bardziej od drugiego. Postanowiłem któregoś dnia wysiąść i zajrzeć do środka. Na pierwszy rzut oka bardzo spodobało mi się w środku. Lekki zarys tego, co zobaczyłem możecie oglądnąć na zamieszczonych ostatnio zdjęciach. Zawitałem do klubu na około godzinę przed rozpoczęciem zajęć. W środku spotkałem chłopaka mniej więcej w moim wieku. Z czarnym pasem 4 dan. Przedstawiłem się i opowiedziałem skąd jestem, czego szukam i spotkałem się z niezwykłą uprzejmością. Shane, bo tak na imię ma chłopak, którego spotkałem, oprowadził mnie po całym klubie, pokazał wszystko, łącznie ze swoim mieszkaniem, które jest nad salą, opowiedział całą historię klubu, pokazał kroniki - naprawdę zajął się mną bardzo konkretnie tracąc prawie godzinę swojego czasu, łącznie z próbą zrozumienia moich pytań zadawanych łamanym angielskim. Na przekazanie wszystkiego, czego dowiedziałem się o klubie musiałbym stracić pewnie z godzinę więc te opowieści pozostawię może dla osób, dla których Taekwondo jest czymś więcej niż tylko sportem. Tutaj zarysuję ogólny obraz klubu, w którym trenuję. Po długiej rozmowie z Shane, zostałem, żeby obejrzeć, jak wygląda trening. To, co zobaczyłem, również odpowiadało moim skromnym wymaganiom. Główny mistrz jest ojcem Shane?a, posiada 7 dan i jest bardzo ciekawym człowiekiem. Trenował pod okiem koreańskiego mistrza, z naprawdę imponującym życiorysem, który mieszka i prowadzi klub w Adelaide oraz posiada 9 dan. O jego klubie napiszę później, bo tak się składa, że i tam dotarłem. Spod ręki Mistrza Alana, bo tak na imię ma ojciec Shane?a wyszła między innymi jedna z mistrzyń olimpijskich. Teraz szykuje się druga gwiazda powołana do Narodowej Kadry Australii. Mam okazję z nią trenować i muszę powiedzieć, że dziewczyna naprawdę reprezentuje wspaniały poziom wyszkolenia. Ma dopiero 16 lat i posiada 3 dan. Wydaje się mieć dobrze poukładane w głowie i całe życie podporządkowane treningowi. Widziałem jej walki podczas odbywających się niedawno w Adelaide zawodów Stanu Południowej Australii. Aż miło popatrzeć, dziewczyna nie dość, że ładna, to jeszcze naprawdę dobra. Ale wróćmy do klubu. Po pierwszej wizycie postanowiłem poczekać z trenowaniem, aż dojdzie z Polski przesyłka z moim strojem treningowym, który niestety musiałem wyciągnąć z torby na lotnisku z powodu zbyt wiele ważącego bagażu. Treningi odbywają się codziennie, co bardzo mi odpowiadało. Niestety po kilku dniach oczekiwania na strój okazało się, że strój jest już w drodze, ale drogą morską. Powiem tylko tyle, że drogą morską paczka idzie troszkę dłużej niż drogą lotniczą :) Na dzień dzisiejszy jeszcze doboku nie ma w Australii. No, ale dałem sobie radę inaczej. Postanowiłem zakupić strój w tym klubie. Tak się jednak złożyło, że nie mieli akurat mojego rozmiaru doboku, który wybrałem. Mieli Nike, ale nie chciałem wydawać dużo więcej pieniędzy za ładny znaczek. Na mój rozmiar musiałem poczekać około 3-4 dni, ale z pomocą przyszedł mi Shane, który pożyczył mi do tego czasu jeden ze swoich doboków.

Wrócę na chwilkę do dnia mojej pierwszej wizyty w Whiteway?s Taekwondo. Po rozmowie z synem mistrza i dokładnym obejrzeniu klubu, zostałem, żeby przyglądnąć się treningowi. Zaczęła wtedy rozmawiać ze mną jedna z obserwujących trening kobiet, która jak się później okazało, przywozi i odwozi na treningi jej 26-letnią córkę. Pani była bardzo miła, od niej dowiedziałem się jeszcze więcej ciekawych rzeczy, że tak powiem od tej drugiej strony. Zaprzyjaźniłem się z nią i jej córką. Od pierwszego dnia mojej wizyty w klubie odwozi mnie ona do domu. Mieszka co prawda w troszkę innym kierunku, ale jest tak uprzejma, że nie stanowi dla niej problemu odbić kilka kilometrów w bok bym ja nie musiał wracać autobusem. Dla mnie to duża pomoc, bo autobusem dotarłbym do domu dużo później.

W klubie trenują dzieci, które trening oczywiście mają oddzielnie, później trenują starsi i tu słowo starsi dotyczy również tych naprawdę starszych. Bardzo podoba mi się to, że osoby, które na pewno już mistrzostwa nie osiągną, trenują z takim samym zaangażowaniem jak młodzi. Osoby te często traktują trening jako doskonałą formę rekreacji, co bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że nadejdzie kiedyś taki czas, że i w Polsce więcej osób będzie miało takie nastawienie.

Treningi odbywają się codziennie, dwa treningi w tygodniu są treningami stricte sportowymi, na których właściwie przygotowuje się tylko do zawodów. Nie wspomniałem chyba o tym, ale klub ma bardzo bogate doświadczenie jeśli chodzi o udział w zawodach. Brali udział w wielu dużych zawodach, włączając w to również zawody w Korei. Treningi specjalnie przygotowujące do zawodów, prowadzi Azjata z bardzo bogatym doświadczeniem. Wszystkie treningi w tygodniu są naprawdę wyczerpujące. Zarówno te tradycyjne, jak i te sportowe potrafią wycisnąć z człowieka ostatnie poty. Wspomnę tylko o tym, że po pierwszym miesiącu treningów schudłem 6 kg. Tym samym wróciłem do swojej starej wagi z czasu przed roztyciem się, spowodowanym wspaniałą kuchnią mojej żony. W klubie pracuje kilku instruktorów, co powoduje, że zajęcia są naprawdę interesujące. Często jest tak, że na jednym z treningów jest dwóch lub trzech instruktorów, co znacznie poprawia jakość treningu, kiedy jest więcej osób, które mogą pomóc przy tłumaczeniu jakiejś techniki. Klub ma w swoim dorobku kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu posiadaczy czarnych pasów. Bardzo podobały mi się egzaminy, na które tradycyjnie przybywają wszyscy posiadacze wysokich stopni celem pomocy przy przeprowadzeniu egzaminu. Komisja egzaminacyjna składa się z 4 osób, a kilkanaście osób z 2, 3 lub 4 danami pomaga. Ja na ostatnim egzaminie wystąpiłem w roli fotoreportera. Kilkanaście zdjęć z egzaminu możecie obejrzeć w moim zbiorze fotografii, do którego link znajduje się na tej stronie.

Rozpisałem się strasznie na temat treningów, ale nie dziwcie mi się, w końcu to jest temat, w którym czuję się jak ryba w wodzie. Nie chcę rozpisywać się jeszcze więcej na temat sztuk walki, gdyż mam świadomość, że mojego bloga czytują również osoby niekoniecznie zainteresowane tym tematem, a oczekujące na przykład na więcej informacji o Australii. Krótko jednak streszczę jeszcze jakie miejsca odwiedzam dodatkowo, by uzupełniać swoją wiedzę na temat mojego kochanego sportu. Jak już wspomniałem wcześniej, mistrz, u którego obecnie trenuję, trenował u mistrza Lee, który w Adelaide prowadzi najstarszy klub. Odwiedzam również ten klub, ale niestety mistrz Lee, o którym więcej chętnie napiszę innym razem, bo można z powodzeniem napisać o nim książkę, prowadzi treningi tylko raz w tygodniu. Jest to już starszy człowiek, którego obecnie zastępuje głównie jego syn. Klub reprezentuje głównie Taekwondo tradycyjne, nie angażując się zbytnio w rywalizację sportową. Warto jednak w miarę możliwości uczęszczać od czasu do czasu na treningi z mistrzem posiadającym 9 dana, którego doświadczenie i wiedza w materii, którą wykłada jest wiedzą z "najwyższej półki". Tak więc w miarę możliwości staram się uczęszczać również na treningi z mistrzem Lee. Niestety od momentu rozpoczęcia pracy, mój wolny czas skurczył się maksymalnie i teraz na dodatkowe treningi wykorzystuje głównie dni z jakiegoś powodu wolne od szkoły. Na szczęście zdarzają się takie okazje co jakiś czas.

Ostatnio przypadkiem odnalazłem jeszcze jedno miejsce, gdzie będę trenować. Często w sobotę udaję się do biblioteki na uniwersytecie, żeby się troszkę pouczyć i skorzystać troszkę z Internetu. W ostatnią sobotę przechodząc obok potężnej sali gimnastycznej, która mieści się na terenie uniwersytetu postanowiłem przyjrzeć się chwilę treningowi Kendo, który właśnie się w środku odbywał. Kiedy wszedłem do środka ku memu miłemu zaskoczeniu zobaczyłem, że na drugiej połowie sali gimnastycznej odbywa się trening Taekwondo i to w dodatku WTF, czyli federacji, której olimpijską odmianę Taekwondo trenuję od wielu lat. Wcześniej widziałem na terenie uniwersytetu plakaty, ale byłem przekonany, że mówią one o treningach drugiej z popularnych na świecie federacji. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się, że treningi prowadzone przez koreańską mistrzynię, posiadaczkę 4 dana są dokładnie treningami tej wersji TKD, z którą związałem się blisko 15 lat temu. Na treningu nie było zbyt wiele osób, a ja udałem się od razu na właściwą moim zainteresowaniom stronę sali i usiadłem na ławce, by poobserwować przebieg treningu. Chciałem też porozmawiać z trenerką, więc miałem zamiar czekać cierpliwie na koniec treningu, ale nie musiałem czekać długo, gdy prowadząca trening dziewczyna (może kobieta, sam nie wiem, bo wszyscy Ci Azjaci zawsze wyglądają dużo młodziej, niż są w rzeczywistości, a w szczególności przedstawicielki płci pięknej) zleciła jakieś dłuższe ćwiczenie swoim podopiecznym i widząc z pewnością w moich oczach zainteresowanie podeszła, pytając czy może mi w czymś pomóc. Przedstawiłem oczywiście moją historię ze sportem, który i ona ma przyjemność uprawiać, opowiedziałem co obecnie robię na uniwersytecie, co z pewnością pomogło jej w zrozumieniu, dlaczego mój angielski jest jaki jest i ostatecznie umówiliśmy się, że od przyszłej soboty będziemy trenować wspólnie. Muszę przyznać, że cieszę się z tego powodu, bo zawsze chciałem więcej czasu trenować z kimś dla kogo język koreański jest językiem ojczystym. Często zdając egzaminy na kolejne stopnie przed Koreańczykiem miałem problem ze zidentyfikowaniem, o którą technikę w danym momencie jemu chodzi. Język koreański nie ma kompletnie nic wspólnego z naszym językiem polskim. Inne litery, inna gramatyka, zupełnie inne dźwięki. Mogę już coś na ten temat powiedzieć, bo od jakiegoś czasu poświęcam malutką chwilkę raz na dwa, czasem trzy dni na naukę koreańskiego. Uczy mnie jedna z koleżanek ze szkoły, dodatkowo zawsze kiedy mam ochotę, mogę poprosić o pomoc mojego współlokatora. Australia jest świetnym miejscem do doskonalenia przeróżnych języków, ponieważ można tu bez najmniejszego problemu w każdym miejscu spotkać osoby z całego świata. W dodatku osoby te zazwyczaj są bardzo otwarte i chętnie wdają się w dyskusje. Muszę kończyć, bo znowu chciałem napisać kilka zdań, a wyszedł mi esej. Prawdopodobnie poświęcę w przyszłości jeszcze kilka wątków w moim australijskim sprawozdaniu tematowi Taekwondo, bo to co opisałem to zaledwie cząstka tego, o czym mógłbym pisać. Kończąc ten wątek śmiało mogę stwierdzić, że Australia jest idealnym miejscem dla kogoś, kogo interesują wschodnie sztuki walki, a nie koniecznie może odwiedzić i posiedzieć dłużej w Korei, Japonii, czy Chinach.

01 czerwca 2006 

Zdjęcia

Dodałem kilka fotek wykonanych w ostatni dzień pierwszej sesji. Za tydzień koniec sesji drugiej. Ależ ten czas ucieka.

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Powered by Blogger
and Blogger Templates