« Home | Urlop wypoczynkowy » | Wizy, bilety, pakowanie » | Inicjacja » 

01 marca 2006 

Pożegnania

Tak wiele się przez ostatnie dni wydarzyło, że z pewnością nie uda mi się wszystkiego opisać. Czas od ostatniego wpisu do dziś minął okropnie szybko. Dziś jest już pierwszy marca. Jutro rano rozpoczynamy naszą podróż. W tej chwili korzystam z chwili spokoju, by napisać kilka zdań. Ostatnie dni były wypełnione spotkaniami, wyprowadzką, załatwianiem spraw i pakowaniem.

W piątek spotkałem się z ekipą firmową. Przesiedzieliśmy kilka godzin w bardzo miłej atmosferze z piwkiem w ręce. Przyjechali również znajomi, którzy przestali pracować w firmie jakiś czas temu. Miło było ich zobaczyć. Znalazły również troszkę czasu koleżanki, których teraz w pracy nie ma, ponieważ niedługo będą rodziły dzieci. Było naprawdę sympatycznie. Dostałem kilka świetnych prezentów, które zabieram ze sobą: czerwoną koszulkę z białym orłem i napisem POLSKA, inną ładną koszulkę polo oraz duży przewodnik Pascala po Australii. Wszystkie naprawdę się przydadzą. Żałuję troszkę, że nie mogłem zostać do końca imprezy, bo po kilku godzinach musiałem wracać do domu, gdzie czekały na mnie kolejne godziny przygotowań do wyprowadzki.
W sobotę od rana dalszy ciąg pakowania się w kartony, później malutkie spotkanie z bratem, jego żoną i dziećmi, by za chwilę wrócić do pakowania. Wieczorkiem przyjechał z Nysy duży samochód i rozpoczęło się jego zapełnianie. Na szczęście teść przyjechał z bratem Honi i jego kolegą. Dodatkowo zaangażowałem brata do pomocy i cała wyprowadzka potrwała niecałe dwie godzinki. Prawdziwa zabawa zaczęła się po tym, jak pojechali. Trzeba było jeszcze dokończyć pakowanie tego co chcemy zabrać i tego, czego nie zdążyliśmy z braku czasu posortować. Następnie rozpoczęło się sprzątanie domu. To nie było przyjemne. Po kilku dniach intensywnej pracy już czułem się niezbyt silny. Cała zabawa w sprzątanie i upychanie do samochodu tego co zostało, potrwała do godziny 0:30. Zmęczeni okropnie, ponad miarę wypełnionym autem, pojechaliśmy do naszego tymczasowego miejsca pobytu. Tym sposobem około godziny pierwszej w nocy znaleźliśmy się u naszych przyjaciół w Lesznie. Tam wypakowaliśmy wszystko i padliśmy wycieńczeni na łóżko.

W niedzielę rano przyjechaliśmy do Wschowy po resztę rzeczy i z powrotem do Leszna. Tam w końcu udało mi się troszkę odpocząć. Honorata w tym czasie pojechała jeszcze raz do opuszczanego przez nas miasta, aby zabrać resztę rzeczy i oddać klucze oraz spotykać się ze znajomymi,. Wieczorkiem rozpoczęło się archiwizowanie danych z komputerów, zgrywanie zwykłych płyt na płyty DVD, tak by zajmowały mniej miejsca i wagi. Pomoc Honi w spakowaniu sprzętu, który wraz z firmowym samochodem musiała odwieść do firmy w Warszawie, zakończyła się po pierwszej w nocy. Poszedłem spać, bo rano czekał mnie normalny (ostatni) dzień pracy w firmie. Zmęczenie i pakowanie auta w niezbyt sprzyjającej temu temperaturze powietrza spowodowało, że na moich ustach jak prawie co roku pojawiło się zimnisko. Strasznie tego nie lubię. Mam nadzieję, że klimat panujący w moim nowym miejscu zamieszkania, nie będzie sprzyjał tego typu nieprzyjemnym sprawom.

Poniedziałek z racji, że to ostatni dzień w pracy, nie należał do spokojnych. Każdy chciał jak najwięcej wyciągnąć ze mnie, mając świadomość, że później nie będzie już to możliwe. Wiele osób zauważyło, że jestem już zmęczony. Pod koniec pracy zaproszono mnie na pożegnanie, na którym złożono mi piękne życzenia, dostałem ładną kartkę z koniczynką i dwa naprawdę świetne upominki. Jeden to okulary przeciwsłoneczne, a drugi to długopis od Parkera. Okulary, by chroniły mnie przed słońcem, a długopis, żebym miał czym pisać do firmy listy. Niektórzy uronili łzy z powodu mojego odejścia. Ja jakoś się nie rozkleiłem, chociaż dużo nie brakowało. Umówiłem się na wtorek po odebranie dokumentów i w ten sposób zakończył się ostatni dzień pracy. Po pracy musiałem pozałatwiać kilka spraw, banki, kantory itp. Wieczorkiem natomiast czekało na mnie pożegnanie z moim klubem Taekwondo. Gdyby nie rozmowy z rodzicami trenujących dzieci i kolegami, chyba płakałbym jak bóbr, patrząc po raz ostatni w tym roku na moich wychowanków. Otrzymałem piękne podziękowanie od wszystkich, od starszych dziewczyn piękna różyczkę, od młodszych czekoladki. Naprawdę żal wyjeżdżać. Po treningu wyszliśmy ze starszą ekipą na soczek i piwko do pobliskiego lokalu, gdzie miło powspominaliśmy minione dziesięć lat. Po wszystkim wróciłem do Leszna i zaraz poszedłem spać. Juz nawet dokładnie nie pamiętam. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać.
Poniżej zdjęcie pięknego podziękowania jakie otrzymałem.
We wtorek od rana dalszy ciąg zgrywania danych z komputerów. Później wizyta z szampanem i tortem w firmie, gdzie raz jeszcze żegnałem się ze wszystkimi. Prawie pięć ostatnich lat przepracowałem w tej firmie. Jest co wspominać. Będzie mi pewnie brakowało tej gorącej atmosfery. Bardzo się zżyłem ze wszystkimi i oni ze mną.
Wieczorkiem pożegnanie z dziećmi i młodzieżą z mojego klubu w Starych Drzewcach i znowu powrót do Leszna i tam już bardzo konkretne pakowanie walizek. Torby się nie domykają, ale może jakoś się uda je pozamykać. Co do wagi, która nie może przekroczyć dla głównego bagażu 20 kilogramów na głowę, nie wiem jak będzie. Może ktoś przymruży oko na lekką nadwagę bagaży.

Środa - pobudka z bólem gardła, szykowanie rzeczy, które się nie zmieściły do bagażu i wyjazd do Wschowy. Wizyta u fryzjera i obiad z rodzicami Honi u mojej mamy. Później ciasto i rozmowy przy stole. Na koniec pożegnanie z rodzinką od mojej strony. Było troszkę łez mam, które bardzo przeżywają nasz wyjazd. Inne kobiety również się wzruszyły. Rozpaczy nie było, bo i nad czym tu rozpaczać? Na wojnę nie jedziemy.

Na koniec krótko o planie podróży. Wstajemy w środku nocy, tak by około 4:30 rano wyjechać z Leszna do Poznania, skąd o 7:40 mamy wylot do Frankfurtu, gdzie jesteśmy o 9:35. Natomiast o 12:00 mamy wylot do Kuala Lumpur w Malezji. Lecimy prawie 12 godzin i lądujemy o 6:40 tamtejszego czasu. Mamy cały dzień na zwiedzanie, bo wylatujemy do Adelaide o 21:45. Ten lot będzie trwał 7 godzin i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nasze stopy dotkną ziemi australijskiej o 7:15 rano w sobotę 4 marca. Różnica czasu miedzy Polską a Adelaide wynosi osiem i pół godziny.

To było by na tyle jeśli chodzi o najbliższe plany. Następny wpis będzie pewnie tworzony w samolocie lub na lotnisku, więc postaram się dokładnie opisać uczucia jakie będą mi towarzyszyły. Pozdrawiam wszystkich gorąco w te zimne dni. Dobranoc !

no to nie udalo nam sie spotkac, a ja od 10 do 14 bylem na lotnisku we frankfurcie i pewnie sie minelismy :) powodzenia dynam

Prześlij komentarz

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Powered by Blogger
and Blogger Templates