« Home | Poznań - Kuala Lumpur » | Pożegnania » | Urlop wypoczynkowy » | Wizy, bilety, pakowanie » | Inicjacja » 

05 marca 2006 

Kuala Lumpur

Wylądowaliśmy o godzinie 13-tej czasu malezyjskiego. Byliśmy po 13 godzinach lotu plus prawie pięciu godzinach oczekiwania na naprawę samolotu i wymianę załogi. Po wyjściu z kabiny samolotu uderzyła nas fala ciepła, ale za chwilę dotarliśmy już do klimatyzowanego terminalu, gdzie panowała temperatura podobna do tej z kabiny samolotu.
Ze świadomością, że mamy ponad osiem godzin czasu, spokojnie rozpoczęliśmy orientowanie się w terenie. Lotnisko było bardzo ładne. Postanowiliśmy już na początku wyczaić, gdzie będziemy musieli się udać, kiedy przyjdzie odpowiednia godzina. Jak się później okazało - niepotrzebnie. Po dwóch czy trzech godzinach na tablicy odlotów naszemu lotowi została zmieniona bramka. No, ale cały ten proces poznawczy przydał się bardzo, bo byliśmy już doskonale zorientowani w terenie. Postanowiliśmy podładować akumulatory w komputerach, ale do tego potrzebny był nam adapter (przejściówka) z wtyczki europejskiej na azjatycką. Moja znajomość języka, a w szczególności tematów, nazwijmy to, elektoniczno-informatycznych, bez problemu pomogła w tym zadaniu. Po chwili byliśmy już w sklepie gdzie posiadali w sprzedaży takie cudeńko. Było troszkę drogie, ale za to było uniwersalne we wszystkie strony. To znaczy można było skorzystać z niego w Anglii, USA, Australii i Europie niezależnie od tego, jaki rodzaj wtyczki ma się w swoim sprzęcie. Po przeliczeniu, ile nas to będzie kosztować, postanowiliśmy wrócić do tego miejsca później z wymienioną walutą i dokonać pierwszego zakupu. W między czasie natrafiliśmy na darmowe stanowiska z dostępem do Internetu firmy samsung. Niestety miały dwie wady. Po pierwsze trzeba było przy nich stać. Po drugie Internet działał bardzo powoli. Teraz po przemyśleniu sprawy wydaje mi się, że zrobili tak celowo. Im wolniejszy Internet tym dłużej trzeba stać i wpatrywać się w logo Samsunga. Odpowiednia wiadomość podprogowa z pewnością zostaje przekazana. Pytanie tylko czy właściwa? Mi samsung od dziś będzie się kojarzył z pozycją stojącą. :)
W każdym razie Internet przy tych stanowiskach mimo swoich wad, pozwolił nam wysłać kilka sms-ów i maili do rodziny i znajomych. Pisaliśmy głównie o tym, że wszystko u nas ok, że jesteśmy zmęczeni, ale podekscytowani.

Następnie znaleźliśmy sobie odpowiednie miejsce. by delikatnie odpocząć i ewentualnie się przebrać. Po zdjęciu butów, wiedziałem już, że zapach, który się wokół nas roznosił to nie był tylko zapach Honi :). Postanowiłem, że nie będę w takich nieświeżych butach chodził. Zapakowałem do reklamówki świeżą bieliznę, sandały, kosmetyki i ręczniczek i udałem się do toalety celem odświeżenia mego ciała. W kabinach znajdował się wężyk z ciepłą bieżącą wodą. Cel, do którego miał służyć był mi znany, ale ja postanowiłem użyć go do umycia stóp. Tak też zrobiłem. Przebrałem się i po chwili w sandałkach i o gołych stopach wróciłem w miejsce chwilowego spoczynku, Honia leżała sobie na fotelikach odpoczywając. Stwierdziłem, że muszę mieć do kompletu skarpety, ponieważ w samolocie będzie mi za zimno o gołych nogach. Rozpoczęliśmy poszukiwania sklepu, w którym moglibyśmy coś takiego zakupić. Po chwili mieliśmy już sklep jakiejś nieznanej nam marki, gdzie skarpety kosztowały 8 czegoś tam, do teraz nie wiem jaka tam obowiązywała waluta. Jakoś mnie to nie interesowało, poprosiłem o przeliczenie na dolary lub euro i już "byłem w domu". Wychodziło na to, że przelicznik w stosunku do złotówki był prawie jeden do jednego, więc mój zakup miał mnie kosztować 8 złotych. Jak się okazało nie, można było takiej małej kwoty zapłacić kartą - dopiero od dziesięciu. Nic więcej z tego sklepu nie potrzebowaliśmy, więc postanowiliśmy wrócić tu po wymianie pieniędzy w kantorze. W międzyczasie ja przeskanowałem laptopem dostępne na lotnisku bezprzewodowe sieci udostępniające Internet i okazało się, że jedna z nich działa prawie idealnie, Rozpoczęły się rozmowy na gg z rodzinką i znajomymi. Na szczęści w Polsce było wtedy rano, więc dużo osób było dostępnych. Nie nadążałem odpowiadać tyle było pytań. Chciałem przekazać jak najwięcej informacji, Generalnie każdego odsyłałem do bloga, bo tu najdokładniej można było się dowiedzieć, co u nas. Nie wspomniałem, że wcześniej moje wypociny udało mi się za pomocą darmowego, bezprzewodowego dostępu wrzucić do sieci, Po chwili wpadł mi do głowy pomysł, że jeśli jest szybki Internet, może uda mi się podzwonić ze pomocą programu skype do domu i innych. Sprawdziłem i już po chwili rozmawiałem ze swoją mamą. Bardzo się cieszyła, że zadzwoniłem. Honorata w tym czasie poszła wymienić pieniążki.

Poopowiadałem mamie co u nas i po chwili Honorata wróciła, jak to zwykle bywa, kiedy puszczam ją samą, wraca już z kimś. Tym razem wróciła z naszym sąsiadem z siedzenia na przeciw nas w samolocie, który lecieliśmy do Kuala Lumpur. Gość wyglądał mi na Australijczyka, jak się później okazało był to Słoweniec. Honorata korzystając z dobrodziejstwa dostępu do sieci, porozmawiała chwilkę z moją mamą i za chwile zadzwoniła również do swojej. Ja w tym czasie dyskutowałem z Słoweńcem. Facet jechał do Sydney na pogrzeb swojego kuzyna, który jak się okazało po zagłębieniu się w rozmowę był wielkim patriotą, politykiem i w ogóle kimś ważnym w Australii. Nasz towarzysz podróży miał wygłosić na pogrzebie przemówienie. Zaprosił nas na herbatkę. Postanowiliśmy pójść do największej konkurencji Mc Donalda, ponieważ M.D. nie było :) Po chwili siedzieliśmy już w Burger Kingu zajadając jakieś kanapki i rozmawiając ze Słoweńcem. Język Słoweński podobny do naszego, więc kiedy nie mogliśmy czegoś zrozumieć, prosiliśmy go, by mówił w jego języku i za chwilę już wiedzieliśmy o czym mówił. Jak się później okazało nie wszyscy. Honoratę w jakiś sposób ominął najważniejszy wątek, czyli śmierć kuzyna Słoweńca. Zrozumiała, że nieboszczyk żył i zaprosił go, by wygłosił jakieś przemówienie na jakimś ważnym spotkaniu. Dlatego też dziwiła się, dlaczego będzie mówił o umieraniu i nadziei. No, ale na szczęście później zgadała się ze mną i oczy się jej otwarły. Spotkaliśmy go jeszcze później i Honorata przeprosiła go za to, że źle go zrozumiała. Tyle, jeśli chodzi o spotkania towarzyskie.

Mama Honoraty podczas rozmowy pytała, co stało się z dziennikarzem, którego poznaliśmy w Zurichu. A więc pogadaliśmy z nim troszkę wysłuchaliśmy tego gdzie to on nie mieszka i gdzie nie mieszkał wcześniej. Poznaliśmy jeszcze dwóch Polaków, którzy podeszli do nas z jakimś zapytaniem, kiedy rozmawialiśmy i po wejściu do samolotu rozstaliśmy się, ponieważ siedział w zupełnie innym miejscu.

Wracamy do Kuala Lumpur. Czas na lotnisku mijał nam bardzo szybko. Mieliśmy w planie zobaczyć piękne centrum miasta, ale przez opóźnienie zrezygnowaliśmy z tego planu wiedząc, że może nie starczyć nam czasu na dojazd i powrót. Korzystając z uroków naprawdę ładnego lotniska poruszaliśmy się to tu to tam, leżąc gdzieś po podłogach i doładowywując nasz sprzęt elektroniczny. Ja obdzwoniłem jeszcze kilku znajomych na skype, dowiadując się od nich, że bloga czytają i że jest dla kogo pisać. Dziękuję Wszystkim za dobre opinie na temat mojej relacji z podróży.
Tym sposobem doszliśmy do godziny 21-szej, o której rozpoczęła się odprawa. Podeszliśmy do odpowiedniej bramki i znaleźliśmy się w tłumie osób lecących do Adelajdy. Tu było już wyraźnie widać wielokulturowość tego miejsca. Byli rodowici Australijczycy, Azjaci, ciemnoskórzy, muzułmanie i do wyboru naprawdę wszystko, co chcecie.

Stojąc przed bramką z napisem Adelaide uświadomiliśmy sobie, że to już koniec wycieczki. Że miejsce docelowe zostanie osiągnięte już niebawem, dzieli nas od niego zaledwie 7 godzin lotu. Beztroskie wakacje skończą się niedługo i będzie zderzenie z australijską rzeczywistością. Ale w perspektywie mamy jeszcze 3 tygodnie wolnego przed rozpoczęciem szkoły i ewentualnej pracy, więc może nie będzie za dużego szoku.

Kula Lumpur - Adelaide

Odprawa poszła bardzo sprawnie i pierwszy raz chyba ruszyliśmy zgodnie z planem. Tym razem siedzieliśmy na ostatnich fotelach pierwszej części klasy economy po prawej stronie znowu na końcu, czyli bez nikogo za plecami. Od samego początku lotu raczyli nas wszystkim, co się da. Jak zjedliśmy obiadek, tym razem wybraliśmy lazanie, to odleciałem w głęboki sen na trzy godziny.

Po przebudzeniu spoglądam na mapkę i widzę, że jesteśmy już bardzo blisko celu. Dane pokładowe mówią, że wylądujemy za 51 minut. Za oknem jeszcze ciemno, w Adelaide 6:17. Dziwne, że latem jest tu o tej porze jeszcze ciemno, ale widocznie słońce tu później wstaje. Za oknem samolotu widać niebo pełne gwiazd. Zaczyna się robić bardzo powoli jaśniej. Myślę, że za moment będzie co oglądać przez okienko, bo pogoda jest bardzo dobra. Widać na niebie tysiące gwiazd. Bardzo ładny widok. Lecimy na wysokości 11887 metrów z prędkością 865 km/h za chwilę pewnie zaczniemy obniżać lot. Ludzie po zjedzeniu śniadania, które przed chwilą było podane ,rozpoczęli pielgrzymki do toalet.

Jakaś adrenalinka mała jest. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe wyzwania. W końcu nowy język. Bardzo się cieszę, że jest szansa opanować go dobrze. Naprawdę świat stoi otworem, kiedy mówisz po angielsku. Reszta jakoś się musi ułożyć :) No to kończę, następna relacja z lądu australijskiego. Pewnie jak się obudzę za tydzień. Żartuje oczywiście. Odezwę się jak tylko dorwę gdzieś dostęp do sieci.
Życzcie nam powodzenia.

Dzięki za szczegółowe relacje - czyta sie je jak ciekawy reportaż tymbardziej ciekawy, że znamy autora. W zasadzie wydaje się, że zabraliście ze sobą nas na wycieczkę, i chwała tym co INTERNET wymyślili, bo dzięki temu leżąc w niedzielny poranek we własnym łóżku czujemy się jakby nasze wyrko poleciało za Wami. Pozdrowionka !

Świetnie Grześ opisujesz :) w bardzo ciekawy i wkręcający sposób.
Cieszę się że codziennie praktycznie można się dowiedzieć co u Was słychać

Pozdro

Swietnie piszesz, Grzes! Internet to boska rzecz :) Pozdrawiam z zona rowniez z lozka :)

Master of Google daje rade jak zawsze. Przekonujemy sie ze internet zadzi ;D Super napisane texty :)Pozdro

Grzesiu masz świetny dar pisania ( może z tego wydasz książkę ? )Czytając czuliśmy się jakbyśmy byli razem z Wami .Marzena i Wodzu

Jesteśmy z Wami - Ania, Maryśka i Kamil.
A tak wogóle - my czytamy Wasze informacje z radością, że możemy Wam towarzyszyć. Honiu, spełniają się Twoje marzenia podróży na krańce świata (tak kiedyś powiedziałaś). Pozdrowiamy!
Acha - a czy te skarpetki udało się ci kupić? Jeśli nie - to podaj Grzesiu numer twojej stopy - wyślemy Tobie pocztą z Polski :D daj znać - ile ich chcesz?
Do następnego razu - pozdrowionka.
Ania, Kamil z Poznania.

Skarpetki kupione. Dzieki serdeczne :)
Pozdrowienia.

Prześlij komentarz

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Powered by Blogger
and Blogger Templates