« Home | Kuala Lumpur » | Poznań - Kuala Lumpur » | Pożegnania » | Urlop wypoczynkowy » | Wizy, bilety, pakowanie » | Inicjacja » 

06 marca 2006 

Po wylądowaniu

Jesteśmy już w Australii drugi dzień. Jest niedziela. Leżę sobie w pokoju przydzielonym nam przez Jarka, u którego się zatrzymaliśmy. Jest po godz. 18-tej tutejszego czasu. W Polsce jest teraz 8:38. Czuję się świetnie. Za oknem około 35 stopni Celsjusza. Wróciliśmy niedawno z miasta, zjedliśmy przygotowane przez Honoratę spaghetti i postanowiłem opisać minione dwa dni. Pierwsze wrażenia po wyjściu z samolotu do dnia dzisiejszego.

Już przy podchodzeniu do lądowania nasze oczy ujrzały ogrom miasta, w którym przyjdzie nam mieszkać przez najmniej 9 miesięcy. Wcześniej oglądałem zdjęcia satelitarne tego miejsca, ale one nie robiły na mnie takiego wrażenia jak to, co zobaczyłem z okna samolotu. Po prostu przeogromne miasto. Przed lądowaniem załoga przeszła całą długość samolotu rozpylając bardzo mocno jakiś dezodorant bezzapachowy. Wyglądało to mniej więcej tak jak by chcieli nas zagazować. Domyśliliśmy się, słysząc o tym, jak Australia dba o to, by nic czego nie chcą, do nich się nie dostało, że chcą nas odkazić, czy coś w tym rodzaju. W każdym razie przeżyliśmy to.

Kiedy wylądowaliśmy, udaliśmy się do wyjścia, przeszliśmy przez korytarzyk, który łączy samolot z terminalem i doszliśmy po chwili do pierwszej kontroli. Osobno przechodzili kontrolę rezydenci Australii i Nowej Zelandii, osobno reszta świata. Stojąc w kolejce do okienka, w którym w naszej kolejce pani sprawdzała dokumenty, przygotowaliśmy paszporty, dokumenty z numerem przyznanych nam wiz oraz otrzymaną w samolocie deklarację na temat pobytu i wwożonych do kraju rzeczy, którą musieliśmy wypełnić. Po podejściu do pani, podaliśmy dokumenty. Pani dwa razy zapytała, czy na pewno dobrze zrozumieliśmy wypełnioną deklarację, wklepała do komputera jakieś dane, wezwała pana z urzędu emigracyjnego (DIMIA) i powiedziała, że możemy przejść dalej. Dalej zajął się nami pan. Zapytał po co przyjechaliśmy do Australii i czy dobrze zrozumieliśmy wypełnioną w samolocie deklarację .Po zadaniu pytań i oglądnięciu dokumentów przeprowadził nas kilka metrów dalej do drugiego okienka, gdzie nasze dokumenty wzięła druga pani. Pooglądała, poklikała w komputerze i zawołała pana z DIMIA. Podała mu nasze dokumenty. a on wziął w rękę jakąś specjalistyczną lupę i bardzo, bardzo dokładnie oglądnął nasze paszporty. Oddał je mówiąc, że wszystko z nimi jest w porządku. Pani podziękowała nam i poszliśmy dalej. Następnie zeszliśmy po schodach na dół gdzie na taśmie jeździły wszystkie bagaże. Poczekaliśmy chwilkę na swoje i mogliśmy z nimi iść dalej. Kolejnym etapem wyjścia na wolność było przejście przez wszystkie możliwe rentgeny. Tam po prześwietleniu naszych bagaży dokonano dodatkowych wpisów na naszej deklaracji, o którą tak często wszyscy pytali. Potem wskazano stanowisko na które mieliśmy się udać. Tam kolejny pan zapytał raz jeszcze czy oby na pewno dobrze zrozumieliśmy tą kartkę, którą musieliśmy wypełnić i tu zaczęły się wątpliwości Honoraty. Okazało się, że Honia zaznaczając, że nie ma żadnych lekarstw myślała tylko i wyłącznie o bagażu podręcznym, a deklaracja dotyczyła całego bagażu. Przyznała się, że ma lekarstwa i tu zobaczyłem pierwszy stres Honoraty w Australii. Pierwszy i jak na razie ostatni. Pan zapytał, w którym bagażu są lekarstwa i kazał go otworzyć. Tak też zrobiłem. Spojrzał i powiedział, że jest ok. Pozwolił nam iść dalej. Dalej szliśmy już do holu, w którym czekali ludzie. Na samym przedzie stał Jarek, który miał nas zatrzymać u siebie do czasu usamodzielnienia się. Przywitaliśmy się i wyszliśmy z lotniska. Było rano około 8, a temperatura już była konkretna. Było bardzo ciepło. Pierwsze na co się zwraca uwagę zaraz po wyjściu od razu po temperaturze to chyba to, że wszystkie samochody mają z dziwnej strony kierownicę. Mimo tego spostrzeżenia pewne odruchy są w nas bardzo mocno zakorzenione. Jak doszliśmy do auta, spakowaliśmy bagaże, to Honorata chciała znaleźć się na miejscu pasażera z przodu, a wpakowała się na miejsce kierowcy :) Jarka bardzo to rozbawiło, ale powiedział, że to standard. Jak się okazało Jarek mieszkał dość blisko lotniska. Teraz kiedy już wiem jaka Adelajda jest duża, to mógłbym powiedzieć, że bardzo blisko.
...............................................................................
Przepraszam, ale czas ucieka mi tu tak szybko, że nie mam kiedy opisać wszystkich zdarzeń. Dziś wrzucam to, co właśnie przeczytaliście. W najbliższym czasie dodam kolejne przygody Grzegorza i Honoraty na Antypodach. Dziś zakupimy telefony komórkowe, więc naszym najbliższym przekażemy nasze numery, co by była jakaś szybsza komunikacja, choćby sms-owa. Teraz jedziemy do centrum, z którego wyślę ten wpis. Jest bardzo słonecznie i ciepło. Jestem już nawet trochę opalony, choć w ogóle się nie opalałem i czujemy się świetnie. Wydaje mi się nawet, że nie przechodziłem tu jakiejś wielkiej aklimatyzacji. Jest po prostu dobrze. Na razie czuję się jak na wakacjach. Dopóki nie rozpoczniemy szkoły, to mam wakacje. Obiecuję, że już niebawem napiszę dużo więcej. Co do zdjęć, to mam ich już setki, piękne widoki, super miasto, ale wrzucę dopiero za jakiś czas, jak będę miał lepszy dostęp do Internetu. Póki co wrzucam z darmowego, siedząc na ławce w centrum. Bądźcie cierpliwi.
Pozdrawiam.
Pożej kilka fotek z podróży:

Na terminalu w Poznaniu.


Honorata w Boeing 777


Na lotnisku w Zurichu.


Oczekiwanie na naprawienie zepsutego samolotu.

To prosimy o numery wasze - prześlijcie do Ani i Kmila z Poznania (adresy chyba macie - do Ani i do mnie).
Taka uwaga - wakacje szybko mijają - więc korzystajcie, póki możecie.
Pozdrawiamy serdecznie. Pozatym - Grześ - możesz zacząć pisać relacje do National Geographic, Poznaj Świat, lub czegoś podobnego - będziesz mógł zarobić pisaniem: serio - dobrze Ci idzie. Jakbyście mogli opisać zwyczaje, no i - waszą okolicę.
Ania, Marysia i Kamil z Poznania

Dynam: ... pamiętaj o tym filmie który Oglądałeś ;) pozdrowienia z zasnieżonej Warszawy :D

No i więcej zdjęć poproszę :)

Prześlij komentarz

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Powered by Blogger
and Blogger Templates