23 września 2009 

Zostałem dawcą organów

Jak w temacie. Zarejestrowałem się w Australijskim Rejestrze Dawców Organów i jestem z tego bardzo dumny. Dlatego postanowiłem się tym podzielić z Wami. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Kilka dni temu oglądnąłem pewien materiał filmowy, w którym osoba prowadząca była w nim obecna dzięki temu, że ktoś podjął podobną decyzję.
Natychmiast pomyślałem, że to świetny pomysł. Jeśli coś złego mi się przydarzy i umrze mi się niespodziewanie moje organy nie będą mi już więcej potrzebne. Tysiące ludzi czeka na przeszczep. Nie widzę najmniejszego powodu dlaczego miałbym nie oddać tego co mam potrzebującym kiedy ja już tego nie potrzebuje.
W Australii jest to dość prosty proces. Rejestrujesz się online, otrzymujesz dokument do podpisania pocztą, odsyłasz go i po bólu. Kiedy dojdzie do oddawania organów również nie będzie boleć. Nie chcę nikogo na siłę namawiać. Mam jednak małą nadzieję, że na świecie jest więcej osób, które tak jak ja nigdy się nad tym nie zastanawiały. Może przeczytanie tego tekstu spowoduje, że się zastanowią i dojdą do podobnego wniosku. Nic nie kosztuje, nie boli a może uratować życie. Często więcej niż życie jednej osoby.
W planie mam oddanie szpiku kostnego i regularne oddawanie krwi. Mam nadzieję, że na planach się nie skończy.

24 stycznia 2009 

Mieszkanie

W ostatnim wpisie starałem się streścić co wydarzyło się w ostatnim roku. Jedna z osób przeczytała to i stwierdziła: "Napisałeś tak dużo i nic nie napisałeś". Zastanowiłem się nad tym i doszedłem do wniosku, że to chyba prawda. Od czasu do czasu przypominają mi się zdarzenia z 2008 roku, które byłyby warte opisania ale kompletnie wyleciały mi z głowy.

Jedną z takich rzeczy jest mieszkanie. Przeglądając stare wpisy zauważyłem, że bodajże tylko cztery wpisy wcześniej opisywałem moje nowe miejsce, w którym mieszkam. Od dłuższego czasu już tam nie mieszkam. W maju 2008 postanowiłem z Łukaszem, że znajdziemy sobie coś w centrum. Obaj pracujemy w mieście więc stwierdziliśmy, że będzie nam o wiele łatwiej mieszkać w centrum. W następnym miesiącu znaleźliśmy perfekcyjne dla nas lokum. Około dwudziestu minut pieszo do pracy. Pracuje w ścisłym centrum Adelaide a mieszam na obrzeżach tak zwanego City. City of Adelaide bo tak nazywa się to ścisłe miasto jest bardzo małe na Australijskie warunki. Niektórzy nazywają je "Twenty-minute city". Oznacza to, że z jednego na drugi koniec miasta można przespacerować w 20 minut. Nie wydaje mi się, żeby to była prawda, chyba że szedłbyś naprawdę szybko. Fakt jednak jest taki, że mimo iż Adelaide ma około milion sto pięćdziesiąt osiem tysięcy ludzi i wliczając wszystkie dzielnice dookoła miasta około 80 km długości i 40 km szerokości to samo miasto nie jest olbrzymie. Powoduje to, że bardzo często możesz tu spotkać kogoś znajomego w mieście. Szczególnie jeśli pracujesz w szkole gdzie przewijają się setki ludzi, tak jak to jest w moim przypadku.

Ponieważ ten wpis jest o moim nowym miejscu zamieszkania więcej o Adelaide postaram się napisać innym razem.
Wróćmy więc do mieszkania. Położenie jest naprawdę świetne. Mieszkamy na bardzo spokojnej ulicy. Po sąsiedzku z jednej strony mamy kościół a z drugiej były tor wyścigów konnych, który w latach bodajże 70-tych był częścią toru Formuły 1. Obecnie miejsce to zostało przekształcone na miejsce rekreacji. Dookoła drzewa, ławeczki, grill, i kilkanaście specjalnych punktów przygotowanych do uprawiania sportu. Myślę, że najlepiej będzie jeśli jednego dnia udokumentuje to na zdjęciach i opublikuje je tutaj. Naprawdę świetne miejsce na ćwiczenie lub relaks. Mieszkanie jest bardzo duże po drugiej stronie budynku posiada spa, przy spa miejsce na grilla. Spa jest idealnym miejscem na spędzenie 30 minut w wodzie po ciężkim treningu. Mamy tutaj teraz lato i w niektóre dni potrafi przygrzać konkretnie. Mój trening kończy się około godziny 9 wieczorem więc po przyjeździe do domu nie ma nic lepszego niż spa. Cały sprzęt jest gotowy, wystarczy iść i korzystać. Dookoła bardzo dużo roślinności. Wszystkim zajmuje się specjalna osoba, która codziennie dba o to by wszędzie było czysto i wszystko działało jak należy. Koszty wynajmu mieszkania w mieście są oczywiście większe niż poza miastem. Jeśli jednak przeliczysz ile pieniędzy musisz wydać na bilety lub paliwo i parkingi w mieście dojdziesz do wniosku, że nie jest to aż tak droższe jak mogłoby się wydawać. Jeśli jesteś imprezową osobą ogromnym plusem jest to, że tuż pod nosem masz wszystko czym możesz być zainteresowany. Kluby, bary, kina, sklepy itp. są na wyciągnięcie ręki.

Najważniejsze dla mnie jest to, że mogę pospać dłużej, wstać, wziąć, prysznic, zjeść śniadanie i przespacerować się do pracy i wszystko to nie zajmie mi więcej niż godzinę.
Planowałem wykonać kilka zdjęć mieszkania i umieścić je tutaj, ale doszedłem do wniosku, że film będzie lepszą opcją. Przeszedłem się więc z kamerą przed i wewnątrz filmując większość pomieszczeń. Wrzuciłem to do komputera, przeedytowałem i po raz pierwszy opublikowałem coś na moim koncie youtube. Niestety po wrzuceniu materiału na youtube jakość filmu dramatycznie zmieniła się na gorsze. Nie miałem niestety czasu na zagłębianie się w tajniki kompresji, rozdzielczości, formatu itp. spraw więc pozostawiłem film takim jakim jest. Jakość nie jest doskonała, ale mieszkanie widać więc cel został osiągnięty. Film poniżej. Wystarczy kliknąć i oglądać. Proszę pozostawcie jakiś komentarz od czasu do czasu. Komentarze informują mnie, że ktoś to czyta i mobilizują do pisania. Miłego oglądania.


P.S. Po opublikowaniu tego wpisu i video zauważyłem, że w prawym dolnym rogu filmu (z rozwijanego menu) można wybrać HQ (w trakcie odtwarzania filmu) i cieszyć się lepszą jakością. Film ładuje się dłużej więc najlepiej wcisnąć pause i poczekać na załadowanie całego przed rozpoczęciem oglądania. Wygląda dobrze nawet na pełnym ekranie. Codziennie uczymy się nowych rzeczy.


02 stycznia 2009 

Minął kolejny rok

Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że ostatni raz pisałem prawie rok temu. Kolejny raz obiecałem sobie pisać częściej i po raz kolejny nie udało mi się obietnicy dotrzymać. Bez komentarza... Jak zawsze próbuje znaleźć coś pozytywnego w takiej sytuacji. Tym razem powiem tak: Dobrze że to jeszcze nie koniec mojego pisania i że piszę po raz kolejny.

Co więc spowodowało, że pisze? Nie mam nic lepszego do robienia w tym momencie. Dlaczego nie mam nic ciekawszego czym mógłbym się zająć? Czyżby moje życie w dalekiej Australii przestało być ciekawe i fascynujące? Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie - życie tutaj dopiero się dla mnie rozpoczęło. Jak zawsze, postaram się streścić co wydarzyło się w moim Australijskim życiu od ostatniego wpisu. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że nie będę musiał opisywać roku wstecz a zacznę opisywać miesiąc po miesiącu lub tydzień po tygodniu albo dzień po dniu. Co powiecie na godzinę po godzinie? Mogło by być ciekawie prawda? Nic nie obiecuje. Postaram się jak tylko mogę, żeby było częściej niż rok po roku. Czy ja znowu coś obiecałem? Jestem taki niezorganizowany jeśli chodzi o mojego bloga. To samo ze zdjęciami. Mam tysiące nowych zdjęć i nie mogę ich jakoś przetransportować do internetu by uszczęśliwić wszystkich, których cieszą moje zdjęcia. Może pewnego dnia wszystko się zmieni.
Piszę i piszę a nic jeszcze nie napisałem. Pisząc zastanawiam się czy istnieje naprawdę jakiś w miarę wiarygodny sposób opisać co wydarzyło się przez ostatni rok. Prawdopodobnie pominę tysiące wydarzeń ale postaram się opisać te, które były (są) najważniejsze i wprowadziły istotne zmiany do mojego życia w Australii.

Może zacznę sprawozdanie od chwili w której piszę te słowa a później postaram się jakoś to wszystko poukładać tak żeby miało to jakiś sens.
Małe wyjaśnienie w jaki sposób znalazłem czas by podjąć się tego ciężkiego zadania jakim jest pisanie bloga. Samoloty... Samoloty to niesamowicie nudne miejsca. Siedzisz od kilku do kilkunastu godzin w jednym miejscu, nie możesz wyjść na zewnątrz nawet na chwilę. Generalnie nudzisz się czekając na moment lądowania.
Jestem teraz dokładnie w takiej sytuacji. Wracam właśnie z mojego urlopu z (prawie) północno-wschodniej Australii (jeśli się nie mylę). Queensland to stan, który odwiedziłem w ramach mojego urlopu.
Chwilkę o tym jak do tego doszło. Około trzy tygodnie temu do Australii przyleciała moja serdeczna koleżanka Iwona. Kobieta z którą przepracowałem ładnych kilka lat mojego życia. Iwona przyleciała na miesiąc. Pierwszy raz w Australii. Miała chyba dwa główne powody jej wizyty tutaj. A może więcej. Nie jestem pewien. Właściwie Iwona obiecała mi, że ponieważ ja nie piszę nic na mojego bloga ona może zrobić jeden wpis gdzie podzieli się swoimi wrażeniami z jaj pobytu w tym kraju. Mam nadzieję, że słowa dotrzyma i dzięki temu mój blog będzie ciekawszy.
Wracając do tematu. Iwona przyleciała najpierw do Sydney gdzie zatrzymała się u naszych wspólnych znajomych. Tak się składa, że naszym znajomym urodził się jakiś czas temu synek Olivier. Iwona dostąpiła zaszczytu bycia matką chrzestną Oliviera. By Iwona czuła się cieplej przywitana postanowiłem przylecieć do Sydney na ciut dłuższy weekend by przywitać ją na lotnisku, spędzić ze znajomymi kilka dni i uczestniczyć we mszy świętej na której Olivier otrzymał chrzest. Było wspaniale. Nic dodać nic ująć - po prostu wspaniale. Ponieważ była to moja druga wizyta w Sydney okazałem się niezłym przewodnikiem i pokazałem Iwonie niezły kawałek miasta. Po krótkiej wizycie w Sydney ja wróciłem do Adelaide a Iwona została tam dłużej. Tydzień temu zawitała do Adelaide na bardzo krótki czas. Nie zdążyłem jej pokazać za dużo Adelaide. Spędziła jeden dzień na samotnym zwiedzaniu miasta i plaży a kolejnego dnia popłynęła na wyspę Kangurów (Kangaroo Island), która jest niedaleko Adelaide i powołując się na opinie wszystkich, którzy tam byli jest tam pięknie i jest to miejsce warte zobaczenia. Na sobotę mieliśmy z Iwona zamówione bilety do Cairns (Queensland) gdzie Iwona i ja mogliśmy doświadczyć odrobinę prawdziwej dzikiej Australii w buszu jak również ponurkować na największej na świecie rafie koralowej. Przypalić troszkę skórę w codziennej temperaturze ponad 30 stopni spadającej w nocy do 29. Było naprawdę super. Dokładniejszy opis pozostawię Iwonie i jeśli dotrzyma słowa będziemy mogli o tym wkrótce poczytać.
Iwona wsiadła dziś rano w samolot do Sydney by spędzić troszkę więcej czasu u naszych znajomych a ja lecę właśnie do Adelaide gdzie będę musiał juro wrócić do pracy.

Teraz troszkę o tym co wydarzyło się w moim życiu przez ostatni rok. Wydarzyło się tak wiele i zarazem tak mało... właśnie spojrzałem przez okno samolotu - na dole piękne pustynne widoki. Szkoda, że kamera głęboko w torbie...
Jak Ci, którzy czytali poprzednie wpisy na blogu prawdopodobnie pamiętają głównymi punktami mojego życia w Adelaide w tamtym okresie była szkoła i praca (praca w szkole jako Informatyk (Administrator Systemu Komputerowego, w drugiej firmie jako grafik) jak również praca jako grafik i informatyk na własny rachunek. Był to dość ciężki czas. Nie zostawało mi zbyt wiele czasu na przyjemności. Nigdy jednak nie narzekałem - zawsze wolałem życie wypełnione obowiązkami niż życie bez wyznaczonych celów. Celami były skończenie szkoły, poprawienie języka angielskiego zdanie egzaminu językowego oraz złożenie papierów o pobyt stały w Australii. Nie rozpisując się na ten temat prawie wszystkie z postawionych celów osiągnąłem z czego się bardzo cieszę. Teoretycznie mógłbym tak zakończyć ten wpis ale obawiam się, że pozostał by pewien niedosyt czytelników, że nie napisałem jak udało mi się to wszystko zrealizować a ja nie byłbym chyba sobą publikując tak krótki wpis na moim blogu :).

Dodam więc kilka zdań opisując dokładniej co i jak udało mi się zrealizować. Na początku może o szkole. Szkołę miałem skończyć na końcu listopada ale skończyłem 11 tygodni wcześniej ponieważ ostatni semestr został mi "darowany" i przedmioty których miałem się tam uczyć zaliczone na podstawie mojego wcześniejszego doświadczenia zawodowego. Nie musiałem uczęszczać na zajęcia ostatniego semestru, kończąc tym samym szkołę wcześniej.
...Za oknem samolotu naprawdę piękne pustynne widoki. Waśnie użyłem aparat telefonu, jeśli zdjęcie będzie wyglądało w miarę umieszczę je tutaj :)...

Skończyłem więc szkołę wcześniej co pozwoliło mi złożyć papiery o stały pobyt wcześniej. Niestety nie było to takie proste jak mogło by się wydawać ale ostatecznie udało mi się zrealizować co zrealizować chciałem.
Dlaczego nie było to proste? W Australijskim systemie emigracyjnym jedną z opcji emigracji jest nazwijmy to "emigracja na zawód" o którą ja się staram. Jeśli masz zawód, który jest na liście zawodów potrzebnych w Australii jest to jedna z najważniejszych rzeczy jakie będziesz potrzebować by móc aplikować o tego typu wizę stałego pobytu... Tak więc cały rzecz w tym, żeby uzyskać 120 punktów, które dają Ci możliwość złożenia papierów o stały pobyt. Punkty przyznawane są za kilka rzeczy między innymi za rzeczy jak: wiek, zawód, poziom języka, doświadczenie zawodowe itp. Papiery, które są potrzebne to papiery jak: zaświadczenie o niekaralności z Polski (w moim przypadku), papiery o niekaralności z Australii, akt urodzenia itp. Jednym z ważnych dokumentów jest dokument z organizacji, która sprawdza twoje papiery ze szkoły oraz praktykę w zawodzie i zatwierdza bądź odrzuca twoje kwalifikacje zawodowe. Za każdym razem kiedy aplikujesz o rozeznanie kwalifikacji zawodowych musisz złożyć opłatę w moim przypadku $300, która nie jest zwracana w żadnym przypadku. Piszę o tym bo w moim przypadku musiałem aplikować dwa razy co oznacza, że wspomnianą opłatę musiałem złożyć dwa razy. Dlaczego musiałem aplikować dwa razy? Prawdopodobnie dlatego, że Australijski system dość mocno opiera się na kolekcjonowaniu papierków. Im więcej papierów coś potwierdzających tym lepiej. Moje podanie zostało odrzucone za pierwszym razem ponieważ moją szkołę skończyłem wcześniej z powodu wiedzy zdobytej wcześniej ale nie okazałem żadnych dokumentów na to gdzie faktycznie tą wiedzę zdobyłem. Za drugim razem takowe papiery przygotowałem i bezproblemowo przeszedłem cały proces.

Miałem więc w ręce najważniejszy papier. W międzyczasie przy pomocy rodziny i znajomych zorganizowałem wszystkie inne papierki z Polski, które są wymagane do aplikacji o pobyt stały w Australii. Teraz przyszła pora na egzamin z języka angielskiego. Jak już wspominałem jest kilka rodzajów wiz, o które możesz się starać w zależności od tego ile punktów uzbierałeś lub ogólnie w jakiej jesteś sytuacji. Sprawy jak: jaki masz zawód, gdzie się go uczyłeś, czy w momencie składania aplikacji jesteś w Australii czy w swoim kraju i wiele innych mają duże znaczenie i one decydują o tym do jakiej wizy się kwalifikujesz. Ja byłem w dość komfortowej sytuacji ponieważ w mojej sytuacji teoretycznie kwalifikowałem się do trzech rodzajów wizy. Teoretycznie dlatego, ponieważ do jednej z nich mój poziom języka angielskiego musiałby być naprawdę wysoki. W wielkim skrócie te trzy wizy to: Jedna tak zwana wiza Stałego pobytu, która upoważnia Cie do stałego pobytu jak sama nazwa mówi :). Druga to wiza na trzy lata, podczas których jeśli mieszkasz w wyznaczonym, mniej rozwiniętym regionie Australii i przynajmniej przez rok pracujesz na pełny etat upoważnia Cię to do zmiany tej wizy na wizę stałego pobytu. Trzecia opcja, na którą ja się zdecydowałem to wiza przyznana na 18 miesięcy dla studentów, którzy skończyli szkołę w Australii, chcą starać się o prawo stałego pobytu ale z różnych powodów nie mają wystarczającej ilości punktów. Powody mogą być różne - na przykład wiek (im osoba starsza tym mniej punktów za wiek może uzyskać) lub poziom języka (im poziom języka większy tym więcej punktów).
Z powodu niepewności poziomu mojego angielskiego i dla bezpieczeństwa wybrałem wizę dla osób, które ukończyły szkołę, ale muszą uzyskać więcej punktów by móc zmienić tą wizę na wizę stałego pobytu. W momencie kiedy ja składałem papiery o tą wizę była jeszcze taka możliwość, że wynik egzaminu z angielskiego mogłem dodać później. Tak więc zrobiłem oczekując terminu mojego testu językowego.

Test językowy IELTS (International English Language Testing System) składa się z czterech modułów: słuchanie, czytanie, pisanie oraz mówienie. Nie pamiętam czy pisałem o tym teście więcej w poprzednich wpisach dlatego podam tu tylko jakiś pierwszy lepszy link do strony internetowej, która wszystko Wam powie na ten temat - http://www.britishcouncil.org/pl/poland-ielts.htm
Od dłużej niż roku miałem zamiar przygotowywać się do tego egzaminu spędzając czas na zaznajomieniu się z formą testu oraz ogólną próbą spędzenia jakiegoś czasu na nauce. Plany zakończyły się tym, że w piątek wieczorem (przed sobotnim egzaminem) spędziłem około trzech godzin przeglądając jedną z książek przygotowujących do testu. Tak więc poszedłem w sobotni poranek na test i zostałem przetestowany. Sprawozdanie z całego testu zajęło by mi pewnie kilka stron tekstu więc daruję sobie to tym razem. Po dwóch tygodniach otrzymałem wynik mojego pierwszego egzaminu IELTS. Wynik był następujący (w skali od 0 do 9) Słuchanie - 6,5 ; Czytanie - 9 ; Pisanie - 6 ; Mówienie - 7. Tak jak już wspomniałem, mógłbym zrobić osobny wpis na temat mojego egzaminu i kto wie może kiedyś zrobię. Wiem, że czytelników, którzy są zainteresowani emigracją do Australii bardzo by to interesowało. Chciałbym powiedzieć tylko tyle, że całkowicie zawaliłem moduł słuchania. Przez nieuwagę zagubiłem się w jednym momencie i zgubiłem wiele punktów nie odpowiadając zupełnie na kilka pytań. Reszta prawdopodobnie odzwierciedla dość dobrze moją znajomość języka angielskiego na dzień dzisiejszy. Każda punktacja posiada, krótki opis. Moja średnia ocena z egzaminu to siedem. Według opisu (ze strony podanej wyżej) jestem: "Good User". Good user posiada następujący opis: "Posługuje się językiem z drobnymi, okazjonalnymi pomyłkami i błędami. Ogólnie dobrze radzi sobie ze skomplikowanymi zwrotami i rozumie bardziej skomplikowane argumentacje." Ogólnie nie ma się czego wstydzić po trzech latach pobytu w kraju anglojęzycznym w tym tylko roku faktycznej nauki języka.

Wracając do opcji wizy jaką wybrałem. Mój wybór podyktowany był tym, że do tej wizy mój wynik testu języka angielskiego nie mógł być niższy niż 5 z każdego z modułów. Czułem się więc mniej zrelaksowany przed testem. Do wizy stałego pobytu potrzebowałbym minimum 7 z każdego z modułów. Wszystko dlatego, że jestem już taki stary. Gdybym był rok młodszy nie musiałbym mieć tak wysokiego poziomu językowego.
Zdobyłem więc dużo więcej niż w tym momencie potrzebowałem i jestem z siebie bardzo zadowolony :)
O wizę aplikowałem i jestem w tym momencie na tak zwanej wizie pomostowej, którą otrzymuję się kiedy oczekuję się na rozpatrzenie wniosku. Może to potrwać od kilku miesięcy do nawet roku. W większości przypadków około 6 miesięcy. Wszystko zależy jak dużo ludzi aplikowało w danym momencie. Z tego co mi wiadomo każdego miesiąca do Australii próbuje wyemigrować dużo więcej ludzi. Nie przejmuję się tym jednak zupełnie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i otrzymam moją wizę będę miał 18 miesięcy od momentu przyznania wizy na zdobycie brakujących punktów i zmiany wizy na wizę stałego pobytu. Punkty te mogę zdobyć na dwa sposoby. Pierwszy to drugie podejście do egzaminu językowego i zdobycie minimum 7 z każdego z modułów a druga opcja to praca przez minimum rok w moim zawodzie. Mój plan to spędzenie troszkę więcej czasu niż ostatnim razem na przygotowanie się do testu i zdobycie wymaganej punktacji. To najszybsza opcja. Gdyby jednak okazało się (co jest niemożliwe), że 7 to poprzeczka nie do przeskoczenia dla mnie jest też druga opcja. Od dłuższego czasu pracuję na własny rachunek tworząc grafikę dla klientów, których nigdy nie szukam a oni jakoś sami mnie znajdują. Jeśli zajdzie taka potrzeba będę jedynie musiał przygotować trochę papierów potwierdzających, że przez minimum rok pracowałem w zawodzie. Wszystko więc wygląda na proste do zrealizowania. Jak wspominałem pierwszą i lepszą opcją jest poprawa wyniku z angielskiego. Po pierwsze mogę szybciej zdobyć wizę stałego pobytu po drugie mogę dzięki temu poprawić mój angielski.
Tak więc ogólnie wyglądała historia mojego zakończenia szkoły i rozpoczęcia procesu, który mam nadzieję wkrótce szczęśliwie zakończy się otrzymaniem prawa stałego pobytu w Australii.

Powyższy wpis rozpocząłem w samolocie a zakończyłem 2 Stycznia 2009 dlatego też pragnę wszystkim Wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku! Moje postanowienie na nowy rok to pisać częściej. Może w tym roku się uda. Już zabieram się za kolejny wpis.
Pozdrawiam. Spełnienia marzeń w Nowym 2009 roku!

01 stycznia 2008 

Gorące dni

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Dziś mamy tutaj 37 stopni. Wczoraj było 41. Troszkę ciepło. Właściwie gorąco. Napiszę troszkę o tym co się tutaj robi w takie upały. Sposobów na spędzenie czasu jest pewnie tysiące. Ja podzielę się dzisiaj z Wami kilkoma.
Jednym z plusów takich upałów, o którym myślałem jakieś 20 minut temu biorąc prysznic jest oszczędność energii. Mianowicie w taki upał nie ma potrzeby używania ciepłej wody. Po pierwsze zimna woda zamienia się samoczynnie w ciepłą a po drugie kto w taki upał chce używać ciepłą wodę. Więc zaoszczędzić na energii można pod warunkiem, że w tym samym czasie nie używa się klimatyzacji. Powinienem zacząć od tego, że w Australii klimatyzacja jest zainstalowana w każdym budynku użyteczności publicznej, komunikacji miejskiej, w prawie każdym samochodzie i w większej części budynków mieszkalnych. Szczerze mówiąc nie mogę sobie wyobrazić jak tutejsze życie byłoby możliwe bez klimatyzacji. Jak wspomniałem klimatyzacja zainstalowana jest w większości budynków mieszkalnych. Niestety nie w moim :). A może stety, przecież dzięki temu mogę zaoszczędzić na energii :). Na szczęście w moim miejscu nie jest tak źle. Mieszkam w dwu poziomowym mieszkaniu. W dni jak dziś lub wczoraj (41 stopni), u góry jest nieciekawie. Kiedy piszę te słowa na przeciwko mnie stoi i dmucha mały wentylator. Z wentylatorem mogę wytrzymać siedzenie na przeciwko komputera. Kiedy jednak chcę się ochłodzić zawsze mogę zejść na dół. Tutaj sytuacja jest zupełnie odmienna. Nie wiem jak to jest możliwe, ale na parterze jest zawsze chłodno i przyjemnie, mimo że sytuacja na zewnątrz jest dość gorąca. Chłodno jest pod małym warunkiem. Okna muszą być zasłonięte w ciągu dnia. Przyjemna atmosfera na dolnej kondygnacji prawdopodobnie pomogła właścicielowi zaoszczędzić nieinstalując klimatyzacji w tym miejscu. Ja preferuje ciepło bardziej niż zimno. Nawet w dni jak dziś z pomocą małego wiatraczka mogę przetrwać na górze. Zawsze jednak jest opcja zejścia z laptopem na dół. Wracając do tematu, co robić w gorące dni.

Jedną z opcji jest pozostanie w domu. To jednak nie należy do bardzo ekscytujących rozwiązań.
Druga bardzo popularna opcja to plaża. Słońce, woda, zimne piwko, znajomi, piasek, lody, kiełbaski (kolejność przypadkowa), to wszystko może zamienić każdy koszmarny upalny dzień w przyjemny czas. Nazwijmy to "plażowanie" to jeden z kilku narodowych sportów Australii. Najbardziej popularny Australijski sport to
barbeque (bbq). BBQ to rodzaj naszego Polskiego grilla. Nie będę się specjalne zagłębiał w różnice bo ekspertem nie jestem. Efekt końcowy jest jednak bardzo podobny. Smaczny mniej, lub bardziej chrupiący kawałek mięsa lub kiełbaski. Świetnym pomysłem jest udostępnienie darmowych "grillów" w miejscach publicznych. Elektryczne grille możesz znaleźć tutaj na każdej plaży, w każdym miejscu piknikowym (jest ich tutaj wiele), parkach, przy rzekach, jednym słowem wszędzie gdzie otoczenie odpowiada miłemu spędzeniu czasu na zewnątrz. Jedyne co musisz zrobić to położyć jadło na elektrycznym bbq i przycisnąć guzik. Co jest w tym wszystkim najpiękniejsze to to, że to po prostu istnieje i działa. Nie lubię o tym pisać, ale znam kraje gdzie ciężko by tego typu sprawy pracowały dłużej niż kilka dni. To smutne, ale prawdziwe. Inna kultura? Nie wiem. Tak czy siak tutaj to po prostu to działa. Przy bbq możesz znaleźć kran z bieżącą wodą, stoły z miejscami siedzącymi i zadaszeniem. W ostatnim miejscu stała nawet miska na wodę dla psa. Ludzie korzystają z tego. Po imprezie czyszczą bbq i sprzątają po sobie. Bardzo mi się to podoba. Jest w Australii wiele rzeczy, które mnie pozytywnie zaskoczyły. Żałuję, że nie miałem wystarczająco dużo czasu by pisać o nich na bieżąco wcześniej. Do wielu z nich już po prostu przywykłem i nie stanowią już dla mnie nic specjalnego. O barbeque piszę dlatego bo pierwszy dzień świąt spędziłem w przemiłej atmosferze na przepięknej plaży, jedząc tony przepysznego jedzenia, grillując mięsko i kiełbaski na bbq. Wybraliśmy się ze znajomymi (Anglikiem, Koreańczykami, Japończykami i kolegą z Chile) na plażę położoną około 20 km od Adelaide. Piękne miejsce na wypoczynek. Pogoda była świetna, po trzech-czterech godzinach jedzenia niektórzy wskoczyli do wody, później wylegiwanie się na plaży i tak minął cały dzień.




Z braku czasu nie robię tego zbyt często. Szczerze mówiąc to był jeden z kilku dni, które spędziłem w Australii na plaży. Możliwości było więcej niż kilka, ale ja jestem zbyt leniwy. Jak już jest czas to nie ma ochoty. Tak więc życie w Australii to nie tylko wylegiwanie się na plaży. Ja preferuje wylegiwanie się w domu :). Kiedy już mnie ktoś namówi na wyjście bardzo mi się to podoba i żałuję, że nie robiłem tego częściej. Później jednak szybko zapominam i znowu wypoczywam w domu. Szczerze mówiąc nie mam tak naprawdę zbyt wiele czasu na wypoczynek. Najbardziej temu sprzyjają wakacje lub święta. Dlatego właśnie ostatnie spędziłem w ten przyjemniejszy sposób - poza domem.

Jednym z kolejnych przyjemnych miejsc na spędzenie gorącego dnia jest biblioteka stanowa. Bibliotece tej postaram się poświęcić osobny wątek na mojej stronie. Kocham to miejsce. W każdym razie jest tam chłodno i przyjemnie. Wielu studentów wybiera to miejsce na naukę. Szczególnie w gorące dni.

To by było na tyle. Wciąż staram się pisać krótko ale jakoś mi to nie wychodzi. Robię pewne postępy, ale to jeszcze nie to. Zamierzam pisać, krotko ale częściej. Postaram się więc o czymś nowym napisać jutro albo po jutrze.

29 grudnia 2007 

Szczęśliwego Nowego Roku

Dziś postaram się napisać troszkę o tym jakie są moje plany na nowy rok. W zasadzie nie mam jakiś specjalnych planów. Będę kontynuował to co rozpocząłem. Szkołę będę kończył w grudniu 2008 roku. Więc tutaj nie będzie się działo zbyt wiele nowego. Mam nadzieję kontynuować pracę administratora. Nie ukrywam, że to stanowisko, w tym miejscu i na tych warunkach szczególnie mi odpowiada. Od stycznia będę miał nowego menadżera w Adelaide więc trzymajcie kciuki za to, żeby nowa menadżer (bo to kobieta) nie wpadła na pomysł zmiany pracownika na moim stanowisku. Pracę grafika będę kontynuował tak długo, aż nie wypracuję 900 godzin, które są wymagane do uznania moich kwalifikacji zawodowych. Wypracowanie tej ilości godzin również zakończy się około grudnia przyszłego roku. Wygląda więc na to, że przyszły rok zapowiada się równie zajęty jak ten właśnie się kończący. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna priorytetowa rzecz do zrealizowania. Aby aplikować o prawo stałego pobytu w Australii prócz uznanych kwalifikacji zawodowych muszę podejść do specjalnego egzaminu językowego, którego zadaniem będzie określenie mojego poziomu języka angielskiego. Osoba ubiegająca się o przyznanie wizy stałego pobytu musi zdobyć określoną ilość punktów, które przyznawane są między innymi za zawód, wiek, oraz poziom języka. W moim przypadku, odpowiednia ilość punktów to minimum 7 ze wszystkich części (mówienie, słuchanie, czytanie i pisanie) w skali od 1 do 9. Warto powiedzieć tutaj, że zdanie tego testu z takim wynikiem nie jest prostym zadaniem. Niejednokrotnie słyszałem, że szczególnie z pisania uzyskanie 9 punktów przez osobę, dla której język angielski jest ojczystym językiem jest trudne. Wielu z moich znajomych zdawało ten test na 4 do 6 czasem 7. Jest zatem nad czym pracować. Pierwsze podejście wykonam w połowie przyszłego roku. Tak, żeby zorientować się jak to wszystko wygląda i jak dużo muszę poprawić. Nie boję się specjalnie mówienia, z tym radzę sobie dość dobrze. Z czytania również nie powinienem wypaść najgorzej. Specyfika testu ze słuchania jest dość skomplikowana i mimo, że nie jesteś najgorszy łatwo można zostać wyprowadzonym w pole. Tutaj jednak trening jest bardzo pomocny. Najtrudniejszą w mojej opinii częścią jest pisanie. Nad tą częścią planuję pracować najwięcej w nadchodzącym roku. Dużo myślałem nad metodą poprawienia mojego pisania. Wszyscy zgadzają się z opinią, że żeby poprawić pisanie trzeba pisać. Mówię codziennie, słucham codziennie, czytam codziennie ale pisać nie piszę codziennie. Właściwie piszę jakieś sms-y, e-maile, małe prace zaliczeniowe w szkole, ale nikt nie czepia się specjalnie gdy nie piszę poprawnie. Zdobycie 7 punktów będzie więc dla mnie dość dużym wyzwaniem. Mój pomysł na zmobilizowanie siebie do pisania czegoś więcej niż krótkie wiadomości to pomysł pisania bloga w języku angielskim. Mam obecnie dziesiątki znajomych nie mówiących po Polsku. Są oni zainteresowani moimi losami tak samo jak Polscy znajomi. Dlaczego więc nie dać im możliwości śledzenia mojej Australijskiej przygody. Mam również wrażenie, że może się to przydać rodakom, którzy chcą poprawić swój angielski. Teksty, które zamierzam pisać z całą pewnością będą pisane prostym angielskim, więc będą dobrymi "czytankami" dla początkujących. Będą zawierały dużo błędów, więc będzie je można również traktować jak ćwiczenia "znajdź jak najwięcej błędów" :) Co najważniejsze dla mnie, będę mógł pisać i mam nadzieję rozwijać swój angielski. Początkowo myślałem nad zaprzestaniem pisania po Polsku ale podejrzewam, że zawiódłbym kilka osób dlatego w najbliższych dniach zdecyduję jak to rozwiązać. Zastanowię się, czy będę pisał o tym samym w dwóch językach, czy może blogi te będą niezależne od siebie. Zdecyduje i przekażę Wam tą informację.

Życzę Wam spokojnego przyszłego 2008 roku. Byście w nim nie musieli pracować tak ciężko jak ja :) Szampańskiej zabawy sylwestrowej.

28 grudnia 2007 

To jeszcze nie koniec

Witam po kolejnych kilku miesiącach od ostatniego wpisu. Jest grudzień. Koniec roku. Czas, w którym wielu robi podsumowanie starego roku i czyni postanowienia na Nowy Rok. W tym właśnie tonie postaram się utrzymać ten wpis. Tak wiele i zarazem tak mało wydarzyło się w tym roku. Chciałbym więc krótko opisać, co nowego u mnie. Naprawdę niewiem, od czego zacząć. Może jakieś małe wprowadzenie.
Jest piątek. Jeden z moich kilku wolnych dni pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem. Leżę sobie z laptopem na sofie w przyjemnym chłodzie. W kraju nad Wisłą niektórzy zastanawiają się pewnie w tym zimowym czasie, jak chłód może być przyjemny. Wierzcie mi, po dniu z 37 stopniową temperaturą, siedzenie w chłodzie to przyjemność. Dzisiaj wyszedłem na zewnątrz tylko po małe zakupy. Jako środek lokomocji wybrałem motor. Jazda na motorze w taki dzień to sama przyjemność. No, ale miało być o całym roku, a nie o dzisiejszym dniu.
Naprawdę nie wiem od czego zacząć. Spróbuje jak zwykle chronologicznie, ale będę się starał skoncentrować tylko na kilku istotnych zmianach. Inaczej umrę przed komputerem próbując poukładać wszystkie wydarzenia w całość.

Po ukończeniu kursu językowego w kwietniu tego roku, rozpocząłem naukę w Cambridge International College, gdzie studiuję do tego momentu. Nie pamiętam, czy pisałem już co studiuję. Robię tak zwany Certificate III in Printing and Graphic Arts (Graphic Pre-Press) oraz Diploma of Multimedia. Dlaczego zdecydowałem się dalej uczyć? W dodatku uczyć czegoś, co częściowo umiem. Powód jest następujący. Zdecydowałem zdobyć prawo stałego pobytu w Australii. Jest kilka dróg, które można wybrać, by to osiągnąć. Nie będę o nich pisał. W ogólnym zarysie mój doradca emigracyjny zaproponował mi ukończenie tej szkoły, gdyż po ukończeniu jej i zdobyciu kwalifikacji oraz dobrym zdaniu testu językowego będę spełniał wszystkie warunki dotyczące aplikowania o prawo stałego pobytu. To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane, ale nie chcę tutaj opisywać wszystkiego. Wierzę, że tą stronę odwiedzają również osoby zainteresowane emigracją do Australii i chciałyby wiedzieć więcej na ten temat, ale naprawdę nie chcę zanudzać pozostałych, którzy chcą po prostu wiedzieć co nowego u mnie. Nawiasem mówiąc spotkałem tutaj kilku Polaków, którzy przybyli tutaj po jakimś czasie od mojego przyjazdu tutaj. Prawie wszyscy z nich podczas przedstawiania się, pytali mnie czy to nie ja piszę tego bloga, gdzie piszę o Australii. Kiedy odpowiadam, że tak, to ja, dowiadywałem się, że każdy z nich czytał wszystkie moje wpisy przed przyjazdem tutaj. Tego typu sytuacje mobilizują mnie do pisania. Cieszę się, że przydaje się to komuś. Nie chcę jednak wchodzić za bardzo w sprawy techniczne dotyczące emigracji, bo blog ten będzie nudny. Wierzę, że istnieją inne strony (agentów emigracyjnych), którzy są specami w tym, co robią i za niewielka opłatą pomogą każdemu zainteresowanemu. Wracając do mojej szkoły. Mój agent, po rozmowie ze mną, zaproponował mi ten kurs, bo wiedział, że pracowałem w tym temacie w Polsce więc będzie mi dużo łatwiej. Zajmowałem się grafiką w kilku miejscach pracy w przeszłości. Spodobał mi się więc pomysł zrobienia profesjonalnych kwalifikacji w tym temacie. Tak więc w kwietniu rozpocząłem naukę. Campus Cambridge International College (CIC) w Adelaide był zupełnie nowy. Szkoła ta istniała od wielu lat w Melbourne, ale tutaj była zupełnie nowa. Myślę, że na temat samej nauki w szkole spróbuje przygotować pewnego słonecznego dnia osobny wpis. Z moją szkołą jednak wiąże się druga zmiana w moim australijskim życiu. Po kilku dniach nauki, jeden z nauczycieli, który widział, że z komputerami radzę sobie znacznie lepiej, niż pozostali zapytał mnie, co robiłem w Polsce. Po krótkiej rozmowie, gdy opisałem mu, co robiłem, zaproponował mi rozmowę z menadżerem kampusu na temat pracy administratora systemu komputerowego w szkole. Następnego dnia po rozmowie złożyłem niezbędne dokumenty i po kilku dniach dowiedziałem się, że dostałem pracę. Bardzo się z tego powodu cieszyłem. Na początku była to praca na umowę, która można porównać do polskiej umowy zlecenie (jeśli coś takiego jeszcze istnieje). Przez pierwsze dwa miesiące nie było tam zbyt wiele pracy z powodu małej ilości komputerów spowodowanej rozpoczęciem działalności szkoły w Adelaide. Po dwóch miesiącach wszystko się jednak zmieniło. Kiedy zaczynałem w szkole było około 30 komputerów. Teraz jest około 150. Na styczeń zamówionych jest kolejnych 100. Szkoła rośnie w strasznym tempie. Na początku byliśmy w jednym miejscu. Teraz jesteśmy już w dwóch budynkach w mieście. Po kilku miesiącach opuściłem moją pracę sprzątacza. Przykro mi było strasznie odejść. To była naprawdę bardzo dobra praca. Nie mogłem jednak odmówić podpisania kontraktu w nowej pracy. Tak więc po roku pobytu w nowym kraju, po roku nauki nowego języka i po roku wykonywania pracy sprzątacza, wróciłem do swojego dawnego zawodu. Dwadzieścia godzin tygodniowo pracuję jako administrator systemu a drugie 20 jako grafik. Druga praca związana jest z kierunkiem moich studiów i wymogami, jakie stawia rząd australijski. Mianowicie, żeby móc aplikować o prawo stałego pobytu, trzeba posiadać kwalifikacje w jednym z zawodów, których Australia potrzebuje. Kwalifikacje to jednak nie tylko szkoła. Kwalifikacje to również roczne doświadczenie zawodowe, które można zdobyć, pracując w zawodzie. Dlatego więc oprócz pracy administratora, pracuję również w drugiej firmie jako grafik. Do tego wszystkiego dochodzi szkoła i treningi, więc nie pozostaje zbyt dużo wolnego czasu. Nie żebym się tłumaczył, dlaczego nie piszę za dużo na blogu.

Tak więc gdzie jesteśmy? Nowa szkoła, nowe prace. Teraz pora na nowe miejsce zamieszkania. Również w kwietniu, jakoś tak w tym samym czasie jak rozpoczynałem nową szkołę, zmieniłem również miejsce zamieszkania. Kolega Łukasz, u którego zatrzymaliśmy się na początku naszego pobytu w Adelaide, zaproponował mi zamieszkanie z nim. On przenosił się do nowego miejsca. Mieszkanie było położone jakieś 4 minuty jazdy od mojego starego miejsca zamieszkania. Mieszkam teraz w całkiem przyjemnym dwu poziomowym domku. Nie będę opisywał, zobaczcie na zdjęciach.








To chyba trzy największe zmiany 2007 roku w moim australijskim życiu. Zmiana szkoły, pracy oraz miejsca zamieszkania.
Jest już druga w nocy, więc o planach na nowy rok napiszę, jak się wyśpię.

12 czerwca 2007 

Nauka języka angielskiego

Chciałbym podzielić się moimi odczuciami związanymi z nauką języka obcego, właściwie powinienem powiedzieć języków obcych, ale dziś skoncentruję się na jednym - angielskim. Ta wiadomość będzie również małym częściowym sprawozdaniem z mojego pobytu w australijskiej szkole językowej i odczuciami z nauką języka związanymi. Postaram się również ocenić szkołę językową, w której się uczyłem. Na koniec, chciałbym podzielić się moim doświadczeniem w nauce języka obcego ze wszystkimi, którzy uczą lub chcą się uczyć jakiegokolwiek języka. Mam nadzieję, że moje rady będą komuś pomocne.

Wylądowaliśmy z Honoratą w Australii w marcu 2006 i jednym z głównych celów naszego przyjazdu do Australii była nauka języka angielskiego. Osoby, które śledziły nasze losy z pewnością pamiętają początki, a tym, którzy nie pamiętają lub nie czytali, postaram się streścić w kilku zdaniach jak to wszystko wyglądało ponad rok temu. Już od samego początku naszego pobytu mieliśmy kontakt z językiem Angielskim. Właściwie to mieliśmy już takowy kontakt w trakcie naszej podróży z Polski do Australii. Pamiętacie może niezwykłą przygodę na lotnisku we Frankfurcie z poszukiwaniem odpowiedniej bramki w celu odprawy do Kuala Lumpur. Tutaj link do relacji z trasy Poznań - Kuala Lumpur. Nasz poziom językowy w tym czasie był następujący. Honorata uczyła się tegoż języka kilka lat na studiach, a ja pobrałem troszkę lekcji od mojej serdecznej przyjaciółki, która była tak dobra i poświęcała swój cenny czas, by próbować mnie czegoś nauczyć. Honorata miała dużą wiedzę z zakresu gramatyki, której ja nie miałem. Ja znałem dużo słów, ale nie miałem pojęcia jak budować pełne zdania. Prawdopodobnie potrafiłem zbudować angielskie zdanie z Polską gramatyką i wszystkimi słowami w nim zawartymi w bezokoliczniku. Dalej zresztą to potrafię, ale teraz przychodzi mi to znacznie trudniej :).
Dla przypomnienia, zajęcia w naszej szkole prowadzone były w trzech segmentach: communication, reading & writing oraz listening. To wszystko w 6 poziomach. Ja rozpocząłem naukę języka na poziomach pierwszych, a Honorata od poziomów 3 i 4. Po jakimś czasie Honorata zrezygnowała z nauki w szkole, a ja pozostałem w niej kończąc naukę w kwietniu 2007, po rocznym kursie językowym z małymi przerwami na wakacje. Co działo się w tym czasie? Hmm, ciężko sobie teraz przypomnieć wszystko po kolei. Działo się zbyt wiele. Spróbuję jednak krótko przekazać, jak przebiegał mój proces edukacji językowej w Australii.

Z początku, kiedy uczyliśmy się razem, Honorata pomagała mi, sprawdzając moje wypociny i próbując wytłumaczyć jakieś zasady, które w tym czasie były dla mnie niezrozumiałe. Musimy powiedzieć sobie szczerze, że Intensive English Language Institute przy Flinders University w Adelaide to raczej nie jest szkoła dla kogoś, kto zupełnie z językiem Angielskim styczności nie miał. Nie dlatego, że nie jest wystarczająco dobra czy dlatego, że nie uczy podstaw, lecz dlatego, że zdecydowana większość studentów przychodzi tam z dość dużym zakresem wiedzy. Jeśli na przykład do grupy, gdzie wszyscy rozumieją już tyle, by zrozumieć polecenia nauczyciela trafi osoba, która kompletnie nie wie o co chodzi, to nie żeby nie mogła się nauczyć, ponieważ nauczyciel zrobi wszystko, co w jego mocy, by pomóc komuś go zrozumieć, ale zajmie to takiej osobie znacznie więcej czasu. Będzie ona powtarzać ten sam poziom więcej razy niż osoba, która uczyła się wcześniej w swoim kraju, a teraz musi się tylko przestawić na inny akcent i wiele innych rzeczy, które z początku pozornie wydają się bardzo trudne. Powtarzanie tego samego poziomu z pewnością przyniesie szybko efekt w postaci progresu w nauce, ale u większości może wywołać niechęć do nauki spowodowaną mylnym odczuciem, że progresu w nauce nie ma, bo inni przeskakują wyżej i wyżej, a ja jestem wciąż na tym samym poziomie. Piszę o tym, by przedstawić ewentualnym zainteresowanym przyszłym studentom jak to wygląda z mojego punktu widzenia. Naprawdę uważam, że dobrze jest tu przyjechać na kurs językowy z jakimiś podstawami. W takim przypadku możemy z takiego kursu wyciągnąć znacznie więcej i o wiele przyjemniej spędzić ten czas. Podstaw typu - Hello, my name is ... naprawdę można nauczyć się w Polsce dość łatwo i moim skromnym zdaniem, nie warto wydawać naprawdę dużych pieniędzy, by uczyć się tego dopiero tu w Australii, czy też innym anglojęzycznym kraju. Jeśli przyjedziesz tutaj potrafiąc już zapytać kogoś jak ma na imię, skąd jest, czym się zajmuje i tym podobne proste pytania, wierz mi, będziesz miał większą motywację do nauki, by móc nowo poznane osoby zapytać więcej o na przykład kulturę ich kraju, zainteresowania itp. Do podstawowej koleżeńskiej konwersacji nie potrzebna jest dobra znajomość języka (tylko dobre piwo). Znajomość kilku słów i zręczne posługiwanie się mową ciała pomogło mi w wielu sytuacjach na początku mojego pobytu w Australii.
Reasumując wywód na temat poziomu językowego przy rozpoczęciu kursu języka za granicą dobrze jest mieć jakąś podstawową wiedzę. Wracając do mojej sytuacji. Kiedy rozpoczynałem kurs, mój angielski był naprawdę słaby. Nie potrafiłem na przykład przeliterować słowa, bo nie znałem wymowy wszystkich literek. Nie potrafiłem wymienić dni tygodnia w języku angielskim. O sprawach typu "czasy" nie wspomnę nawet. W tym czasie potrafiłem przekazać, że chodzi mi na przykład o coś, co zrobiłem w przeszłości wskazując moją dłonią tył i jak się nie trudno domyślić przyszłością było wskazanie przodu :). Śmieszne, ale prawdziwe. Po rozpoczęciu kursu językowego wszystko zaczęło się zmieniać. Jak pisałem, z początku Honorata dużo mi tłumaczyła. Nie była to zbyt dobra metoda, ponieważ jak ona sama przyznaje, nie należy do osób, które potrafią tłumaczyć skomplikowane zasady językowe. Jest dobrze, jeśli na początku nauki nowego języka, ktoś może wytłumaczyć Ci proste zasady w Twoim ojczystym języku. Jeśli chcesz nauczyć się skomplikowanych zasad gramatycznych od kogoś, kto nie mówi w Twoim języku, musisz najpierw potrafić się z nim komunikować choć na minimalnym poziomie. Może brzmi to śmiesznie, ale pozwólcie że podam przykład. Kiedy wszyscy z Was zaczęli uczyć się gramatyki? Odpowiedź brzmi w szkole podstawowej, w której to już dawno umieliśmy nieźle rozmawiać. Znaliśmy już nawet bardziej zaawansowane słownictwo jak przekleństwa na przykład. Z własnego doświadczenia wiem, że prawie niemożliwe jest zrozumienie zasad gramatyki, które tłumaczy osoba anglojęzyczna, jeśli nie znasz jego języka. Zwróćcie uwagę, że piszę "zrozumienie zasad gramatyki" nie - umiejętność komunikacji. To dwie zupełnie odrębne rzeczy. Czymś co z początku mnie irytowało było to, że nauczyciele używali gramatycznego słownictwa tłumacząc jak przykładowo powinno wyglądać zdanie, kiedy ja nie miałem pojęcia czym jest noun, verb, adverb i inne. Jak zrozumieć skomplikowane równanie matematyczne nie mając pojęcia o dodawaniu, odejmowaniu, mnożeniu i dzieleniu. Prawdopodobnie ciężko. W sumie nie wiem, bo nie rozumiem skomplikowanych równań matematycznych. Przepraszam więc, jeśli to był zły przykład. Wierzę jednak, że wiecie co mam na myśli. Raz jeszcze - jest znacznie prościej i co za tym idzie przyjemniej rozpocząć zagraniczny kurs językowy mając jakieś podstawy wywiezione z ojczyzny. Dla wszystkich młodych to żaden problem. Wszyscy uczą się teraz w szkole języka angielskiego. Dla mojego pokolenia :), sprawa wygląda zupełnie inaczej. Kiedy ja byłem w szkole podstawowej, językiem, którego nauczano był język rosyjski. Nie, żebym narzekał. Jestem dumny z siebie, że potrafię się dogadać w języku rosyjskim. Czas jednak pokazał, że angielski okazuje się bardziej przydatny. Wielu z moich szkolnych kolegów, którzy kontynuowali naukę w innych szkołach uczyło się później języka angielskiego, ja jednak nie miałem tego szczęścia i przyszło mi się uczyć na starość. "Lepiej późno niż wcale" i "na naukę nigdy nie jest za późno" to dwa w moim przypadku jak najbardziej trafne stwierdzenia.

Czy można nauczyć się języka obcego nie mając specjalnie pojęcia o zasadach gramatyki itp. sprawach? Oczywiście, że tak. Jest to dokładnie ten sposób, którego każdy z nas spróbował ucząc się naszego ojczystego języka będąc dzieckiem. Pytanie tylko co nazywamy nauczeniem się języka. Jeśli chodzi o umiejętność komunikacji z drugim człowiekiem - nie ma żadnego problemu. Jeśli chodzi o czytanie i pisanie - tutaj jest problem. Jeśli chodzi o poprawne pisanie na przyzwoitym poziomie - problem staje się jeszcze większy. Ilu z nas zatrzymuje się podczas pisania jakiegoś słowa zadając sobie pytanie "u" otwarte czy zamknięte, "rz" czy "ż"? Mam nadzieję, że niewielu. Ja jednak należę do tej małej grupy osób, która robi to często. Przecinki, a właściwie ich brak, są moją zmorą. Honorata jest moim edytorem, który wstawia brakujące znaki interpunkcyjne oraz pyta o to, co właściwie w tym, czy tamtym zdaniu chciałem powiedzieć. Będziecie prawdopodobnie mieli okazję zobaczyć różnice w jakości moich sprawozdań, kiedy Honorata opuści Adelaide. Będę wtedy musiał sobie kupić książkę do gramatyki języka polskiego i poświęcić trochę czasu na nauczenie się kilku zasad. Tego typu problemy nie stanowią jednak najmniejszego problemu w komunikacji. O ile w ojczystym języku najczęściej są to małe problemy, to w języku obcym potrzebujemy znacznie więcej czasu do osiągnięcia przyzwoitego poziomu. Tutaj pojawia się kolejny problem, a właściwie kilka problemów. Cierpliwość, motywacja itp. Moje ulubione porównanie nauki języka obcego do nauki gry na instrumencie muzycznym jest tutaj jak najbardziej trafne. Potrzebujemy duuuuużo praktyki i cierpliwości by coś osiągnąć, by potrafić coś zaprezentować. Nikt nie zagra czegoś pięknego po kilku lekcjach. O ile ciężko mi znaleźć kilka mocnych powodów, dla których warto uczyć się gry na fortepianie, to o wiele łatwiej znaleźć mi dziesiątki powodów, dla których warto uczyć się języków obcych. Szczególnie języka angielskiego. Gra na fortepianie - dla satysfakcji,dla .... nie mam pomysłu... pieniędzy? Może na wysokim poziomie. Znajomość języka angielskiego - dla komunikacji z ludźmi z całego świata, lepszej pracy, pieniędzy? Tak z całą pewnością tak. Wydaje mi się, że łatwo jest znaleźć motywację do nauki języka angielskiego. Każdy student ma w okresie swojej nauki chwile, kiedy ma ochotę zrezygnować, kiedy wydaje mu się, że nie ma żadnego postępu w jego nauce. Kto zaczął się kiedyś uczyć gry na gitarze, klawiszach czy innym flecie? Ilu wytrwało? Cała sztuka jest w tym, żeby potrafić przypomnieć sobie w takich chwilach, dlaczego się uczymy. Potrafić odnaleźć przyjemny dla nas kierunek nauki. Mieć motywację. Na temat sposobów nauki, które ja znalazłem dla siebie przyjemne i efektywne poświęcę osobny wpis. Na chwilkę wracając do motywacji, znacznie łatwiej jest ją znaleźć w kraju anglojęzycznym. Najlepiej w takim, gdzie nie ma zbyt wielu rodaków. Nie wiem, czy Anglia i Irlandia należą teraz do tych miejsc, gdzie ciężko jest znaleźć Polaków. Najlepszym sposobem do szybkiego nauczenia się języka obcego jest odizolowanie się jak najbardziej, jak się tylko da od swojego ojczystego języka. Człowiek potrzebuje komunikacji z drugim człowiekiem. Jesteśmy zwierzętami stadnymi. Jeśli nie będzie w pobliżu nas kogoś, kto mówi po naszemu, szybko nauczymy się mówić po ichniemu. Jeśli natomiast będziemy mieć w pobliżu kogoś, kto mówi po naszemu a nasz ichni będzie na słabym poziomie najczęściej wybierzemy prostszą drogę, mówienia w języku w którym możemy łatwo przekazać wszystko co chcemy przekazać. Nie pracują na dłuższą metę zasady typu "Od dziś rozmawiamy tylko po angielsku". Pracują tylko z kimś, kto nie mówi w naszym języku. Widziałem wielu ludzi, którzy to próbowali. Sam to próbowałem. Znam tylko jedną małą grupkę Japończyków i parę Koreańczyków, którzy wprowadzili to w życie, w trakcie okresu studiowania w Australii, z sukcesem. Ale musimy wiedzieć, że oni mają troszkę inną mentalność, niż nasza nazwijmy to "zachodnia". To co chcę zasugerować, to jeśli masz taką możliwość, na początku Twojej nauki języka obcego, rozmawiaj jak najmniej w Twoim ojczystym języku. Jedyny problem który możesz mieć, nie stosując tej zasady jest taki, że Twoja nauka będzie trwać znacznie dłużej zanim poczujesz się swobodnie, rozmawiać w nowym dla Ciebie języku.

Wracając do mojej historii, nauki języka angielskiego w australijskiej szkole językowej, pierwsze poziomy przeskakiwałem z sesji na sesję (jedna sesja to 5 tygodni). Tak doszedłem bodajże do poziomu 3-go, gdzie przejście na 4-kę zajęło mi dwie sesję. Dwie sesję to standard według zasad jakie szkoła przyjęła. Zasady są proste. By przejść z jednego poziomu na kolejny po pierwszej sesji musisz ze wszystkich testów osiągnąć średnią 85 lub więcej procent. By natomiast przejść po dwóch sesjach na kolejny poziom musisz zdobyć średnią z dwóch sesji 75 lub więcej procent. Kurs prowadzony jest w dwóch wersjach: general i academic. General to podstawowy kurs, który jak nazwa mówi, uczy podstawowych umiejętności. Academic to kurs, który przygotowuje Cię do kontynuowania edukacji w anglojęzycznym systemie edukacji. Uczysz się na nim wszystkiego, co może Cię spotkać na uczelni. Słuchania akademickich wykładów, sprawnego i użytecznego robienia notatek, przygotowywania i wykonywania prezentacji, pisania esejów itp. spraw.
Postanowiłem wybrać kurs academic, na który można było zdecydować się właśnie od poziomu 4-go. Nie byłem jeszcze wtedy pewny, co chcę robić po kursie angielskiego, ale brałem pod uwagę możliwość kontynuowania nauki a Australii. Kurs academic znacznie różni się od kursu general. Jest znacznie trudniejszy i otrzymujesz znacznie więcej zadań domowych. Sam kurs podobał mi się, ponieważ uczyłem się znacznie bardziej wyszukanego języka. Niestety znacznie trudniej było mi zdobyć wystarczającą ilość punktów na lekcji z czytania i pisania, gdzie ilość zadań domowych była na tyle duża, że osoby, które nie pracowały, tylko się uczyły, musiały spędzać noce nad nimi. Ocena prac, które musiałeś pisać w domu, była wliczana do ogólnej punktacji, która kwalifikowała lub dyskwalifikowała Cię do przejścia na kolejny poziom.
Tak więc to był dla mnie jedyny minus wersji academic kursu. Cała reszta podobała mi się. Jedną sesję przed zakończeniem całego kursu, zakończyłem communication, kończąc cały materiał poziomu szóstego - ostatniego. Pieniądze za niewykorzystaną sesję zostały mi zwrócone i dodatkowo miałem więcej czasu rano na skoncentrowanie się nad reading and writing. Do kontynuowania nauki w Australii był mi potrzebny zdany z wystarczającą ilością punktów egzamin IELTS (International English Language Testing System) lub mój kurs językowy zakończony przynajmniej na poziomie 5-tym. Zapomniałem wspomnieć, że od długiego czasu nie miałem za dużo wspólnego z językiem polskim. Nie mieszkałem już wtedy z Honoratą. Nie spotykałem się zbyt często z Polakami. Praktycznie bywały okresy kilkudniowe, że nie powiedziałem słowa po polsku. Tutaj jeszcze raz muszę powiedzieć, że najlepszą metodą nauki nowego języka jest nie mieć kontaktu ze swoim własnym językiem. Wcześniej śmiałem się z osób, które jak mi się wtedy wydawało udają, że nie pamiętają jakiegoś słowa po polsku, albo mówią po polsku wstawiając, co 10-te słowo po angielsku. To niesamowite jak szybko człowiek może się przestawić. Mimo, że Twój angielski jest jeszcze bardzo słaby, czasem szybciej Ci się wysłowić po angielsku, niż po polsku. Dopóki tego nie doświadczysz, prawdopodobnie nie uwierzysz, tak jak mi było ciężko uwierzyć. W angielskim jest wiele słów, których odpowiednika nie ma w języku polskim. Tak, są takie słowa, mimo że zawsze będę uważać, że angielski to biedny w słowa język, porównując go na przykład do języka polskiego. W czasie kiedy Honorata się przeniosła, nie miałem zbyt dużego kontaktu z językiem polskim. Zdarzało się nawet, że wolałem z Honią rozmawiać przez telefon po angielsku, tak by nie być nieuprzejmym dla osób anglojęzycznych, które były w tym czasie ze mną. W szkole i w pracy rozmawiałem tylko po angielsku. Wszelkie spotkania towarzyskie, w których brałem udział, również były międzynarodowe. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że w tym okresie mój poziom angielskiego poprawił się znacznie.

Tak doszedłem do końca mojego kursu językowego, kończąc go z kompletnie ukończonym communication i listening. Reading and writing ukończyłem na poziomie piątym. To wystarczyło mi, by rozpocząć nową szkołę, o której napiszę kolejnym razem. Teraz chciałbym się podzielić moją opinią o szkole językowej, do której uczęszczałem. Szkoła ta, to tak jak już wspominałem, Intensive English Language Institute (IELI) przy Flinders University w Adelaide. Na początku mojej nauki byłem szkołą zafascynowany. W 3/4 okresu mojej nauki miałem jej dosyć. Pod sam koniec chciało mi się płakać, że już muszę kończyć. Po zakończeniu mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że IELI to bardzo dobra szkoła. Uważam, że o każdej szkole, na którą narzekasz z powodu zbyt ciężkiej pracy w trakcie kursu, później powiesz, że to była dobra szkoła. Nie wiem jak Wy, ale ja pamiętam, ze szkoły podstawowej lub liceum tylko tych nauczycieli, którzy czegoś ode mnie wymagali. Dzięki nim czegoś się nauczyłem i za to teraz jestem im wdzięczny. Ta sama zasada dotyczy rodziców, opiekunów, trenerów i wszystkich innych, którzy maja lub mieli prawo czegoś od nas wymagać. Za to też wdzięczny jestem mojej szkole językowej. Jak już kiedyś wspominałem słowo Intensive w nazwie mojej szkoły znaczy intensywny i nie jest to tylko słowo w nazwie. Kurs jest intensywny i dlatego powinni go wybrać Ci, którzy chcą się uczyć intensywnie. Prawdopodobnie wszystkim, którzy nie lubią intensywnej nauki IELI nie będzie się podobać. Co tak naprawdę podobało mi się w mojej szkole. Wiele rzeczy. Postaram się wymienić kilka, które moim zdaniem czynią tą szkołę lepszą od innych. Jedną z nich jest lokalizacja. Nie mam tu na myśli pięknych widoków ze wzgórza, na którym jest położona (choć widok na ocean robi faktycznie wrażenie). Mam na myśli to, że szkoła jest zlokalizowana na Uniwersytecie. Dzięki temu masz dostęp do wszystkiego z czego mogą korzystać studenci uniwersytetu. Dobrze wyposażone klasy, biblioteki, sale gimnastyczne, siłownie itp. Dodatkowo masz dostęp do studentów uniwersyteckich, którzy są przydatni w rozwijaniu umiejętności komunikacji. Komunikacja z osobą, dla której język angielski jest drugim językiem to nie to samo, co rozmowa z inną osoba, dla której angielski jest pierwszym językiem. Jeśli tylko ta pierwsza osoba uczy się już jakiś czas i potrafi się w miarę wysłowić, zawsze będzie ją prościej zrozumieć, ponieważ jej język będzie znacznie prostszy. Używać będzie znacznie mniejszego zasobu słów, a te które będzie używać, będą znacznie prostsze.
Drugą bardzo ważną, jeśli nie najważniejszą rzeczą są nauczyciele. Tutaj troszkę zależy od szczęścia bo jak wiecie są nauczyciele lepsi i gorsi. Jest jednak coś co bardzo mi się w mojej szkole podobało. Zazwyczaj w nowej sesji zostałeś przydzielony do nowej grupy z nowym nauczycielem. Najczęściej inny nauczyciel do wszystkich z trzech lekcji.Uważam, że jest to znacznie lepszy system, niż jeden nauczyciel przez cały kurs. Ja bardzo to sobie ceniłem w IELI. Na początku, każdy z nowych dla mnie nauczycieli bardzo mnie denerwował. Chodziło o to, że przez 5 tygodni przyzwyczaiłem się do jakiegoś stylu nauczania, a nowy nauczyciel miał inny styl. Zajęło mi znowu tydzień, by się przyzwyczaić. Tak jednak jak już spominałem, często później doceniamy to co na początku wydaje nam się bezsensowne. Moim zdaniem to, że podczas całego kursu byłem nauczany przez około 20 nauczycieli, co powiększyło znacznie moje możliwości lepszego rozumienia różnych akcentów, stylów itp. rzeczy, które dla początkujących stanowią często dużą przeszkodę, nie do pokonania. Nauczyciele w IELI są z przeróżnych części świata: Australia, Anglia, USA, Kanada i inne. Moim zdaniem znacznie poszerza to Twoje spojrzenie na różnice w różnych odmianach języka angielskiego. Poszerza to również Twoją wiedzę o świecie, ponieważ nauczyciele też ludzie i chętnie rozmawiają o swoich doświadczeniach związanych z mieszkaniem w różnych częściach świata, o różnicach i podobieństwach.

Kolejnym elementem uprzyjemniającym pobyt w IELI są studenci. IELI to naprawdę duża szkoła i można tu spotkać ludzi z najprzeróżniejszych zakątków świata. Muszę oczywiście wspomnieć o tym, że najłatwiej spotkać tu przedstawicieli krajów azjatyckich, ale dla mnie osobiście nie stanowiło to najmniejszego problemu. Jestem pasjonatom kultury azjatyckiej od lat i możliwość poznawania jej od ludzi, którzy są jak najbardziej kompetentni, by o niej mówić, bardzo mnie cieszyła. W IELI można naprawdę spotkać ludzi przeróżnych narodowości. Nie polecam więc tej szkoły komuś, kto jest rasistą. Rasistą zalecam naukę języków obcych w swoim kraju. Nie wiem jaki może być cel nauki języka obcego przez rasistę, choć pewnie jakieś są. Reasumując, moja opinię o szkole, w której spędziłem rok, jest jak najbardziej pozytywna. Chcę jednak powiedzieć, że znam kilka osób, które są niezadowolone z tej samej szkoły. Ich oczekiwania były prawdopodobnie inne, niż moje. Dodatkowo mieli pecha, trafiając częściej na nie najlepszych nauczycieli. Moja opinia jest tylko moją opinią. Chcę by osoby myślące o wyborze tej samej szkoły miały świadomość tego, że jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził. Prawda jest taka, że chęć nauki musi wyjść od nas. Jeśli tego nie ma, nie ma znaczenia jaka szkoła próbuje nas czegoś nauczyć. W którymś z kolejnych wpisów podzielę się tym, co ja robię by nauka angielskiego była przyjemniejsza i nie nudziła się zbyt szybko.
Nauczyć się języka angielskiego na poziomie podstawowym, który pozwoli nam komunikować się, nie jest naprawdę trudnym zadaniem. Szczególnie w kraju anglojęzycznym. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że już jestem na tym jednym z pierwszych etapów. Do pokonywania kolejnych etapów niezbędny jest kontakt z językiem. O nauce języków obcych, można pisać wiele. Dla większości informacje tu zawarte, są prawdopodobnie więcej, niż oczywiste. W przyszłości będę się dzielił konkretnymi przydatnymi wskazówkami, które wypróbowałem, i które pomogły i pomagają mi w nauce. Na dziś to wszystko. Myślę, że to zdecydowanie zbyt długi tekst, który może być z powodzeniem używany przez kliniki, walczące z problemem bezsenności.

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Powered by Blogger
and Blogger Templates