« Home | Mieszkanie » | Melbourne c.d. » | Przerwa » | Zwiedzanie Melbourne » | U rodzinki w Geelongu. » | Podroz do Melbourne » | Nowe zdjecia » | Eunice, Kevin i Dzień Kobiet » | Pierwsze dni » | Po wylądowaniu » 

24 kwietnia 2006 

Pierwsze dni szkoły

Dwudziesty siódmy marca był dla nas pierwszym dniem szkoły w Australii. Po bardzo długiej przerwie w nauce wróciliśmy do szkolnych ławek.

Kiedy piszę te słowa, jestem już po trzech tygodniach nauki. Mogę więc opowiedzieć o moich uczuciach szerzej i z większym dystansem. Słyszałem kiedyś powiedzenie - na naukę nigdy nie jest za późno - i z tym przekonaniem udałem się w poniedziałek rano do mojej nowej szkoły.

Dzień zaczął się pięknie. Noc poprzedzająca pierwszy dzień szkoły, minęła bardzo spokojnie i bezstresowo. Wcześniej bałem się, że podniecenie wywołane rozpoczęciem roku szkolnego, może dać o sobie znać jakąś bezsennością. Obudziliśmy się rano na sygnał budzika w którymś z naszych telefonów. Z pewnością był to mój telefon, ponieważ to ja jestem tą osobą, która wstaje wcześniej i woli wszędzie wyjść z dużym zapasem czasu tak, aby się przypadkiem gdzieś nie spóźnić. Honorata natomiast zawsze wymierza sobie czas tak, by nie tracić nigdzie czasu na czekanie. Tak było i tym razem. Ja wstałem wcześniej, zrealizowałem poranną toaletę, zjadłem śniadanie, wyszykowałem się i spokojnie oczekiwałem na moją żonę. No może nie do końca spokojnie. Jestem zawsze bardzo podirytowany, kiedy chcę już gdzieś wyjść, by się nie spóźnić, a Honorata ma jeszcze tysiąc rzeczy do zrobienia przed wyjściem. Gdybym ja był osobą w tym małżeństwie, która zajmuje się planowaniem wszelkich wyjazdów itp. to najprawdopodobniej jeździłbym sam i dodatkowo zgubiłbym się za pierwszym razem. Jeśli chodzi o orientację w terenie, to Honorata jest w tym o niebo lepsza ode mnie. Musiałem więc zdać się zupełnie na nią pierwszego dnia szkoły i dlatego właśnie po dotarciu do przystanku autobusowego, z którego mieliśmy startować i dłuższym oczekiwaniu na nasz autobus okazało się, że moje obawy, co do punktualności mojej żony potwierdziły się kolejny raz. Nie lubię nadużywać zdania - A nie mówiłem - ale ciężko czasem się powstrzymać. Tym razem jednak udało mi się powstrzymać i postanowiłem zachować zimna krew w zaistniałej sytuacji. Kolejny autobus nie dostarczyłby nas na czas do szkoły, więc postanowiliśmy złapać taksówkę, co udało się nam już po minucie. Podaliśmy kierowcy cel naszej podróży i spokojnie siedząc, przemierzaliśmy ładne kilkanaście kilometrów do naszej nowej szkoły. W momencie, kiedy znaleźliśmy się na terenie uniwersytetu, taksówkarz zapytał nas o numer parkingu. Odparliśmy mu, że nie wiemy. Nie mógł za bardzo zrozumieć tego, jak można jechać gdzieś i nie wiedzieć, gdzie się jedzie. Wtedy my również nie mogliśmy zrozumieć jego niezrozumienia. Teraz jednak po zorientowaniu się w ogromie terenu uniwersyteckiego rozumiemy jego brak zrozumienia w tamtym czasie. W każdym razie będąc jeszcze w taksówce udało się nam znaleźć odpowiedź na jego pytanie w liście ze szkoły zawierającym wszystkie ważne informacje na temat pierwszego dnia szkoły. Odpowiedź brzmiała - car park 13 - czyli parking numer 13. Szukaliśmy oddalonego od głównego budynku Uniwersytetu o około 15 minut pieszo kompleksu budynków. Taksówkarz zawrócił i zjechał z powrotem w dół ze wzgórza z przepięknym widokiem na ocean tak, by przetransportować nas pod budynek naszego Instytutu. Skasował kilkanaście dolarów i już chwilę po tym wchodziliśmy do budynku, w którego sekretariacie zameldowaliśmy się informując, że dotarliśmy.

Sympatyczna pani zapytała o nasze paszporty celem identyfikacji i rozpoczęła poszukiwania naszych nazwisk na jej liście. Po chwili oczekiwania postanowiłem jej pomóc, mając już doświadczenie z błędem, który popełniają miejscowi w odczytywaniu naszego nazwiska. Bowiem nasze nazwisko - Ławrynowicz - rozpoczyna się od nieznanej anglojęzycznej społeczności - literki (Ł). Drukowane Ł swoim wyglądem przypomina literę K często też nasze nazwisko jest interpretowane jako Kawrynowicz, a nie Ławrynowicz. W Australii funkcjonujemy pod nieco zmienionym nazwiskiem Lawrynowicz, co nie sprawia tutejszym większych problemów. No chyba, że w wymowie, ale to już zupełnie inna bajka :) Kiedy więc pomogłem pani w sekretariacie, ona podziękowała mi i odhaczyła nas na swojej liście. Przekazała gdzie i o której godzinie odbędzie się pierwszy test, który zbada nasz poziom rozumienia ze słuchu. Co jakiś czas jedna z osób pracujących w sekretariacie prosiła by podążać za nią celem doprowadzenia nowych studentów do sali, w której miał rozpocząć się test. Podążyliśmy za tymże pracownikiem i po chwili znaleźliśmy się w wielkiej sali wykładowej, w której już oczekiwało troszkę osób. To był moment, w którym mogliśmy po pierwsze zorientować się w tym, jak wiele osób rozpoczyna kurs w tym samym czasie co my, a po wtóre zobaczyć, kto może być naszym nowym kolegą/koleżanką z klasy. No cóż spostrzeżenia były następujące. W tym terminie naukę rozpoczynało kilkudziesięciu uczniów. Średnia wieku około 22 lat. Najmłodsi około 18 lat, najstarszy (jeden) koło 40. Zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn oraz zdecydowanie więcej Azjatów, niż pozostałych nacji. Teraz wiemy już, że w naszym terminie rozpoczęcia zajęć byliśmy jedynymi nowymi Polakami. W całej szkole w pierwszym nazwijmy to semestrze, który trwa 5 tygodni liczba osób z Polski wynosi siedem (z nami włącznie). Z tego chyba dwie lub trzy w najbliższym czasie kończą edukację.

Po niedługiej chwili rozpoczął się test z słuchania. Otrzymaliśmy testy, na których musieliśmy wybrać zdanie, które miało związek z usłyszaną wypowiedzią. Nie pamiętam już nawet w tej chwili żadnego z pytań. Mimo, że wynik tego testu miał nas tylko i wyłącznie zakwalifikować do grupy o naszym poziomie językowym, miał wszystkie atrybuty testu, ze stresem mu towarzyszącym włącznie. Pierwszy test trwał około 40 minut, podczas których wszyscy z uwagą słuchali głosów z magnetofonu. Dla mnie nie była to prosta sprawa. Wiele pytań pozostawiałem bez odpowiedzi, bo nie chciałem zgadywać, bo jeszcze przypadkiem trafiłbym na poziom, na którym nic bym nie rozumiał :)

Po pierwszym teście przyszła kolejna osoba, która przeprowadziła z nami test z pisania. Tu otrzymaliśmy kartki z poleceniem opisania Internetu. Z prośbą o wskazanie pozytywów i negatywów tegoż medium. Cóż w języku polskim mógłbym pewnie na ten temat napisać małą książkę, ale tu musiałem pisać w języku, którego w końcu przyjechałem się tu uczyć, dlatego moje wypracowanie zajęło lekko ponad pół kartki i jak się później okazało, musiało nie być zbyt poprawnie napisane. Po dwóch testach mieliśmy krótką przerwę. Następnie rozpoczął się test z komunikacji. Ten test wyglądał w ten sposób, że jeden z kilkunastu nauczycieli wchodził, pytając kto chce być następny, a następnie zabierał osobę do innego pokoju, gdzie siadało się przy biurku i rozmawiało. Ja poszedłem jako jeden z pierwszych wychodząc z założenia, że nie ma na co czekać. Trafiłem na kobietę. Na początek zadawała mi proste pytania typu, skąd jestem, dlaczego wybrałem to, a nie inne miasto. Później pokazała mi obrazek, na którym widoczny był pokój z rodziną i kotkiem. Moim zadaniem było opisać, co widzę na tym obrazku. Na koniec mojej niezwykle elokwentnej opowieści na temat chłopca i kotka z obrazka, pani podziękowała mi. Jak się później okazało, podczas kiedy ja opisywałem, co robi kotek, Honorata rozmawiała o polityce z panem, który sprawdzał jej umiejętności komunikacyjne. Kolejnym etapem było spotkanie z szefową IELI, która przekazała nam wszystkie istotne informacje dotyczące szkoły, zasad w niej panujących, naszych praw i obowiązków, itp. spraw. Otrzymaliśmy również plan zajęć dla wszystkich poziomów. Następnego dnia mieliśmy dowiedzieć się z jakich przedmiotów na jakim poziomie przyjdzie rozpocząć nam edukację. Następnie podzieleni zostaliśmy na mniejsze grupy i wraz z jedną z pracownic sekretariatu udaliśmy się poza budynek naszego wydziału, celem zwiedzenia terenu uniwersytetu. Uniwersytet Flinders do małych nie należy, więc obejście najważniejszych miejsc zajęło nam około 2 godzin. Dowiedzieliśmy się o wszystkich ważniejszych miejscach takich jak, biblioteka, bank, poczta, sklepy, siłownie, sale gimnastyczne, boiska, korty, bary, kluby itp. Trzeba przyznać, że uniwersytet położony jest w naprawdę uroczym miejscu, dookoła jest zielono, staw, dużo drzew - nic tylko się uczyć.

Tak zakończył się nasz pierwszy dzień szkoły. Bez większych problemów z komunikacją udało nam się wrócić autobusem do domu.

Drugi dzień rozpoczął się od otrzymania w sekretariacie szkoły informacji o tym, na jakim poziomie każdy z nas jest. Okazało się, że mój poziom ze wszystkich trzech przedmiotów to poziom pierwszy. Honorata natomiast z komunikacji wskoczyła na poziom czwarty, a z czytania i pisania oraz słuchania na poziom trzeci. Okazało się, że jest zdecydowanie lepsza ode mnie. Od tego momentu przestałem załatwiać ja większość spraw, w której potrzebne było dogadać się po angielsku. Nie rozumiem tylko, dlaczego kiedy z kimkolwiek z Australijczyków rozmawiamy, to oni zawsze patrzą na mnie, mówią do mnie, ode mnie oczekują odpowiedzi. Najprawdopodobniej w moim wyglądzie jest coś, co stwarza pozory, że wszystko rozumiem. Czasem faktycznie wszystko rozumiem, ale z całą pewnością na dzień dzisiejszy moja gramatyka, a co za tym idzie poprawność wypowiedzi jest bardzo niska. No, ale widocznie ludziom w tym kraju specjalnie to nie przeszkadza :)

Wraz z zakwalifikowaniem do określonych klas otrzymaliśmy również plan zajęć na najbliższe 5 tygodni oraz nazwiska nauczycieli, z którymi będziemy mieć lekcje. Na mojej liście byli sami mężczyźni. Prócz zwykłego planu lekcji otrzymaliśmy również plan zająć dodatkowych. Dla poziomu pierwszego są to lekcje tylko i wyłącznie z komunikacji, dla pozostałych poziomów są to już zajęcia profilowane: np. gramatyka, wymowa itp. Do pierwszej lekcji zostało nam troszkę czasu, więc przeznaczyliśmy go na rozejrzenie się po najbliższej okolicy naszego Instytutu. Bardzo blisko sekretariatu mamy Lunch Room, czyli coś w rodzaju kuchni wraz ze stołami, kanapą oraz krzesłami. Jest to niewielki pokój, w którym można wypić sobie herbatkę czy kawkę, podgrzać w mikrofalówce lunch w spokoju zjeść go sobie, czytając anglojęzyczna prasę czy porozmawiać ze znajomymi. Oczywiście w języku angielskim. Nie wspomniałem chyba o tym, że na terenie IELI mamy zakaz rozmawiania w swoim ojczystym języku :). W sumie nie mamy za bardzo nawet z kim porozmawiać po polsku. Trafiliśmy do innych grup, więc nie mamy razem żadnych zajęć. Jeśli chodzi natomiast o Chińczyków, Japończyków czy Koreańczyków dla nich ten zakaz ma duże znaczenie. Jest ich tu na tyle dużo, że poza lekcjami mogliby rozmawiać cały czas w swoim języku ze swoimi rodakami. Skuteczność nauki języka obcego poza swoją ojczyzną polega właśnie na tym, by jak najwięcej mówić w języku, którego się uczymy. Jaka skuteczna jest nauka języka w szkole u siebie w kraju, każdy z nas wie. Są oczywiście bardziej zdolni, którym to wystarcza, ale ja z pewnością do nich nie należę, dlatego właśnie jestem tu gdzie jestem. Jakieś 30 sekund pieszo od sekretariatu znajduje się drugie bardzo ważne miejsce DE CAFE nazwijmy je roboczo stołówką, bo rzeczywiście taką właśnie rolę spełnia. Jest to duża sala, gdzie jedną trzecią jej powierzchni zajmuje bar, w którym można kupić smaczne jedzenie, a dwie trzecie zajmują stoły, przy których można zjeść to, co się zakupiło lub to, co się przyniosło z domu. Dodatkowo jest tu stół bilardowy, kilka automatów do gier, mikrofalówki, w których można podgrzać jedzenie przyniesione z domu, kilka kanap, przy których najczęściej siedzą ludzie z laptopami i uczą się lub surfują po sieci. Bardzo dobrą rzeczą jest to, że na terenie całego uniwersytetu jest sieć wireless, dzięki której można korzystasz z Internetu w każdym miejscu bez potrzeby plątania się w kable sieciowe. Stołówka jest jednak tym miejscem, gdzie najwięcej osób przesiaduje na kanapach, surfując po sieci dlatego że mogą tam podłączyć swoje maszyny do prądu. Stołówka jest więc miejscem, gdzie w przerwie na lunch, która trwa godzinę lub dwie, spotykają się studenci, by posilić się i odetchnąć pomiędzy ciężkimi zajęciami. My często ten czas spędzamy przy jednym stole z naszymi azjatyckimi znajomymi, testując, co jakiś czas nowe koreańskie lub japońskie potrawy. Tyle na temat DE CAFE - miejsca tętniącego życiem od godzin wczesnoporannych do 19-tej wieczorem.

Na trzecim piętrze mieści się wielka biblioteka, w której prócz książek oczywiście, znajduje się również około 50-ciu, może więcej komputerów do dyspozycji studentów. Nie trzeba oczywiście wspominać o tym, że z dostępem do Internetu. W dzisiejszych czasach komputer bez dostępu do Internetu to jakiś komputer kaleka. Dodatkowo kilkanaście z maszyn wyposażone jest w skanery. W bibliotece znajduje się również duże pomieszczenie, w którym znajduje się kilka dużych kserokopiarek oraz drukarki sieciowe, na których można drukować z komputerów, które znajdują się w bibliotece. Wszystko to oczywiście do dyspozycji studentów do godzin późnowieczornych.

W ścisłym sąsiedztwie naszego instytutu językowego znajduje się również sklep, w którym możemy kupić przybory szkolne, duża sala gimnastyczna, oraz dwa korty tenisowe i boisko.

Podczas naszego spaceru po okolicach i oczekiwania na pierwsze zajęcia Honorata w pewnym momencie wypatrzyła dwóch chłopaków, którzy jak się jej wydawało, rozmawiali po polsku. Po dyskretnym zbliżeniu się do nich i podsłuchaniu, faktycznie okazało się, że są to pierwsi spotkaniu tu rodacy. Zagadaliśmy do nich i porozmawialiśmy przez 10 minut. Oni byli tu już drugą sesję. Przedstawili nam swoje odczucia na temat szkoły, opowiedzieli nam o nauczycielach, z którymi przyjdzie nam mieć zajęcia oraz przedstawili krótko swoją historię przybycia do Australii. Po krótkiej rozmowie udaliśmy się na nasze pierwsze zajęcia.

Nie będę w tym miejscu oczywiście opisywał tematów poszczególnych lekcji, ale postaram się opowiedzieć krótko o nauczycielach oraz o grupach, z którymi mam zajęcia na poziomie pierwszym. W przyszłym tygodniu kończy się pierwsza sesja (5 tygodni), po której najprawdopodobniej przyjdzie nam zmienić niektóre z poziomów, więc jest to ostatnia chwila by opisać aktualne odczucia. Communication Skills (umiejętności komunikacji) to pierwsza lekcja, jaką mam prawie każdego dnia. Zajęcia prowadzone są przez Toma. Tom jest Anglikiem w wieku około 40 lat (mam nadzieję, że nie przegiąłem za bardzo w którąś ze stron, bo ciężko mi przychodzi ocenianie cudzego wieku). Bardzo zasadniczy facet, niezwykle zorganizowany, korzystający z nowoczesnych środków nauczania. Na lekcjach z nim wiemy dokładnie, czego możemy się po nim spodziewać. On wnikliwie analizuje nasze postępy, dobre i słabe strony przedstawiając je nam na piśmie na zakończenie każdego tygodnia. Jego wymowa jest bardzo czysta. Uczy nas naprawdę dobrego brytyjskiego. Na jego lekcjach jestem w grupie 8-osobowej. Trzy Koreanki, dwie Japonki, jedna dziewczyna z Tajwanu, jeden chłopak z Tajlandii i ja. Cała grupa bardzo wesoła, jedni mówią lepiej, inni beznadziejnie, ale ogólnie jest naprawdę ciekawie na lekcjach z Tomem. Średnia wieku uczniów to około 24 lat.

Kolejna lekcja to lekcja Reading & Writing (czytanie i pisanie), którą mamy z moim ulubionym nauczycielem Stuartem. Stuarta wiek na oko to około 35 lat, luzak, z bardzo dużym poczuciem humoru, oraz niezwykle dobrą umiejętnością przekazywania wiedzy. Należy do tych nauczycieli, dla których nie ma rzeczy nie możliwych. Nigdy nie poddaje się przy próbie wytłumaczenia któregoś z zagadnień. Potrafi wejść na stół żeby na przykład dobrze zobrazować omawiany aktualnie czas. Lekcje z nim są naprawdę interesujące i pełne humoru. Grupa liczy około 12 osób i częściowo pokrywa się moją grupą z Communication Skills, dodatkowo w tej grupie jest z nami jedna dziewczyna z Kuwejtu, dwie Japonki: Kaori, oraz Michi, Koreańczycy: Lee (dziewczyna) i David, z którym mieszkamy. Ostatnią czwórkę możecie zobaczyć na zdjęciu z party u Lee, na które zostaliśmy zaproszeni jakiś czas temu. Lekcje z Stuartem są więc bardzo śmieszne i mam nadzieję, że w przyszłej sesji będzie również moim nauczycielem.

Ostatnim przedmiotem jest Listening (słuchanie), tu zajęcia prowadzi chyba jeden z najmłodszych nauczycieli IELI o imieniu Peter. Peter młody chłopak, prawdopodobnie około 26-27 lat. No dla niektórych może już nie młody. Dla mnie w każdym razie młody. Na początku bardzo irytowały mnie jego lekcje. W przeciwieństwie do innych, nie stara się w ogóle żeby jego wymowa była bardziej wyraźna. Początkowo nie podobało mi się to, ale teraz uważam, że tak jest lepiej. Jeśli wszyscy będą do mnie mówili bardzo wyraźnie to ciężko mi będzie później zrozumieć przeciętnych Australijczyków, którzy nie starają się mówić zbyt wyraźnie. Pierwsze lekcje z Peterem były dla mnie najgorsze, najmniej ciekawe, ale z czasem jakoś tak się stało, że je polubiłem. Po prostu zacząłem faceta rozumieć i znalazłem z nim wspólny język. Oczywiście język angielski :) Jest to jedna z tych lekcji, na których najbardziej zauważam, że jest duży progres w mojej nauce. Początkowo słuchane kasety były dla mnie w 50 % zrozumiałe, teraz śmiało mogę powiedzieć, że rozumiem dobre 90 % co powoduje, że lekcja jest o wiele przyjemniejsza w moim odczuciu. Na lekcji z Peterem jest mieszana ekipa, część ludzi z Communication Skills, część z Reading & Writing oraz dodatkowo jeden Chińczyk.

Praktycznie na każdej z lekcji otrzymujemy do wykonania zadania domowe, co powoduje, że dużo czasu musimy poświęcić na naukę w domu. Najczęściej są to zadania pisemne. Nauka nowych słówek jest oczywiście na porządku dziennym. Szkołę najczęściej rozpoczynamy o godzinie 9:00 lub 9:30, a kończymy zwykle o 15:30. W dni, w których mamy zajęcia dodatkowe kończymy o godzinie 17-tej. Prawie każdego dnia wypada nam pisać jakiś test. Czasem nawet więcej, niż jeden. Testy weryfikują naszą wiedzę i na podstawie ich wyników oraz obserwacji nauczyciela, będziemy, lub nie będziemy, przenoszeni na wyższy poziom. Zasada wygląda mniej więcej tak: po każdej sesji (5 tygodniach) sprawdzany jest nasz poziom punktacji z poszczególnych przedmiotów. Jeśli po 5 tygodniach wynosi 85 % to nową sesję rozpoczynamy na poziomie wyższym. Jeśli natomiast po tym czasie nie osiągnęliśmy 85 % to pozostajemy kolejne 5 tygodni na tym samym poziomie z danego przedmiotu. Do przejścia na wyższy poziom po powtarzaniu tego samego poziomu wymagana jest już tylko liczba 75 %.

Mój początek szkoły był nie najlepszy, chwilę zajęło mi zanim się zorientowałem, że testy to bardzo ważny element mojej edukacji i zanim zorientowałem się, że one są prawie codziennie. Jakoś tak sobie wcześniej to wyobrażałem, że będę się uczył 5 tygodni na końcu napisze test i przejdę lub nie przejdę wyżej. Tutaj umiejętności ucznia są sprawdzane jednak niemal codziennie. Po kilku testach, w których moja punktacja mogła nie sięgać 85 % zacząłem traktować sytuację bardziej poważnie i teraz większość testów przekracza tą magiczną liczbę. Najcięższa jest dla mnie gramatyka. Jeśli chodzi o wymowę, czy rozumienie ze słuchu, to tu sprawa wygląda o wiele lepiej. Wszystko okaże się już za tydzień. Zweryfikuje swoje odczucia z opinią nauczycieli. Może pozostanę jeszcze jedną sesję na tym poziomie. Na drugim, musiałbym pewnie więcej się uczyć, a ja tak nie lubię się uczyć :) Co innego Honorata. Ona codziennie spędza przy nauce kilka godzin. Myślę, że jeszcze kilka tygodni i będzie mogła zostać moim oficjalnym tłumaczem :) Przepraszam, że nie opisuje tu jej odczuć. No, ale to w końcu mój blog :) Myślę, że jej odczucia są podobne do moich. Jeśli chodzi o jej szkolnych kolegów, nauczycieli i tym podobne sprawy, to ja ich nawet nie znam. Więc nie miałbym za bardzo nawet co opisywać. Jestem jednak przekonany, że wszyscy zainteresowani jej odczuciami znają je dokładnie. W końcu coś musi przekazywać w mailach i w trakcie rozmów telefonicznych ze znajomymi, i rodziną z Polski :) Ja bym tak nie potrafił każdemu z osobna opowiadać to samo, dlatego właśnie prowadzę tego bloga. Może to nie jest tak osobiste jak rozmowa przez telefon, ale przynajmniej coś pozostaje na przyszłość.

To bardzo dobrze że prowadzisz bloga , a twoja umiejętnośc opisywania sprawia że to się czyta staje się naprawde bardzo rzeczywiste.
A ile konkretnie będzie trwała wasza nauka ?Zazdroszcze wam azjatyckich znajomych:)
pozdro
Good luck

Dzięki Grzesiu za bloga , jak tylko czas ci pozwoli to pisz i nie przestawaj . Śledzimy wasze przygody i przeżywamy je razem z wami .Czujemy się jakbyś był przy nas a Australia była w Lesznie ;))
Marzena i Marek

Nasza nauka potrwa do listopada. Jest wiec szansa, ze cos sie nauczymy :). Pozdrawiam

Hej!
pozdrawiam z Leszna i ciesze się bardzo, ze tak fajnie udało sie wam tam odnaleźć! powodzenia!! gosia, Pl. Metziga

ze tak powiem... is everything fine?

Prześlij komentarz

Autor bloga

  • Grzegorz Ławrynowicz
    lat 31, od marca 2006 przebywa w Australii. Zawodowo informatyk. Trenuje koreańskie sztuki walki - Taekwondo i Hapkido. Tworzy grafikę, głównie na potrzeby reklamy. W wolnym czasie fotografuje.

Ostatnie dodane zdjęcia

Powered by Blogger
and Blogger Templates